Epizod XVI

48 komentarzy:


             Fugaku Uchiha siedział na podwyższeniu, górując nad ciemną masą głów pochłoniętych szeptaniem. Niewielkie, przyciemnione pomieszczenie, w którym unosił się zapach zbutwiałego drewna, wypełnione było po brzegi mniej lub bardziej wpływowymi członkami klanu. Gdzieś ponad zgiełkiem ich cichych rozmów Itachi dostrzegł pożółkłe, stare zwoje, przedstawiające historię klanu Uchihów – od założenia, po dni dzisiejsze. Z rozbawieniem zauważył przedstawione na nich ciemnowłose sylwetki odziane w stroje ANBU; dziś rzadkością był Uchiha służący w elitarnych jednostkach Hokage. Najwidoczniej jednak nie dla malarzy najwybitniejszego z klanów, którzy przedstawili historię klanu na własny sposób. Najwidoczniej nie dla Itachi’ego Uchihy.
            Miejsce po prawej stronie Fugaku Uchihy zajęte było przez mężczyznę z klanowej starszyzny. Mężczyznę w podeszłym wieku, o bujnych brwiach i surowym, ostrym spojrzeniu. Miejsce po lewej stronie Fugaku Uchihy było puste, a Itachi doskonale zdawał sobie sprawę, że należało do następcy głowy klanu, w tym wypadku do niego.
            Stał jednak w połowie długości pomieszczenia, ukryty pomiędzy przeciętnymi Uchihami, obserwując spokojną twarz swojego ojca. Z tego miejsca miał idealny widok i na najwybitniejszych członków, i na przeciętnych shinobi. Nie mogła mu umknąć reakcja żadnego z członków klanu. Nie znalazł się tego dnia w świątyni Nakano po to, by brać udział w ogólnej wrzawie, w szeptach pochłaniających Uchihów.
            Znajdował się tam po to, by obserwować, dlatego siedzenie na podwyższeniu, tuż po lewej stronie jego ojca, było puste. Może nie tylko dlatego.
            Spokój wymalowany na twarzy Fugaku Uchihy nie udzielił się pozostałym członkom tajemnego spotkania. Szeptali, czasami przekrzykiwali przytłumionym głosem swoich sąsiadów, kiedy indziej dosadnie gestykulowali.
            Itachi stał w kącie, po części pochłonięty przez ciemność niewielkiego pomieszczenia. Światło świec tlących się nad głowami zebranych padało jedynie na kontur jego twarzy, lekko przekrzywionej. Dzięki bezruchowi i nie udzielaniu się w ogólnym poruszeniu pozostali członkowie klanu nie zauważali go, nie zadawali pytań, nie obdarzali czczym bądź nienawistnym spojrzeniem. Od zawsze miał zdolność do wtapiania się w tło, właściwie nigdy nie czuł z tego powodu dyskomfortu.
            Obserwując w ciszy coraz bardziej rozdrażnione twarze ludzi kotłujących się wokół niego, był prawie pewien, że długie oczekiwanie na przemówienie głowy klanu miało wzmóc niepokój i postrach wśród Uchihów; jego ojciec prawdopodobnie chciał zagęścić atmosferę w niedużym pomieszczeniu znajdującym się pod siódmą klepką. Większość osób miało niewielkie pojęcie o tym, jakie nastroje panowały w dzielnicy przeznaczonej dla najwybitniejszego z klanów, inni nie wiedzieli, dlaczego tajemne spotkanie zostało zwołane, a największa i jednocześnie najbardziej hałaśliwa grupa ciemnowłosych shinobi dość otwarcie wyrażała swoje poglądy na temat aktualnego porządku w Wiosce.
            Itachi wiedział, po co trzy dni temu jego ojciec przywołał go w nocy do swojego gabinetu, kilka godzin po powrocie Sasuke ze szpitala. Wiedział to już w momencie, w którym przekroczył próg granatowego pokoju, napotykając spojrzenie dwóch par ciemnych oczu – jednej surowej i pustej, drugiej pełnej troski i łagodności.
            Hokage też wiedział. Może dlatego to właśnie Itachi stał teraz w tym miejscu, tuż przy ścianie, stłoczony i pochłonięty przez ciemność nocy, obserwując i nasłuchując ludzi, których mijał od najmłodszych lat na ulicy.
            - Drodzy pobratymcy. – Kiedy usłyszał donośny, wibrujący głos, nie musiał nawet spoglądać na podwyższenie, by wiedzieć, że to nie jego ojciec przemówił. Słowa mężczyzny po jego prawej stronie, który w tym momencie wstał, ukazując niespodziewanie szerokie ramiona i umięśnioną, wyjątkowo sprężystą jak na swój wiek sylwetkę, były przepełnione długo skrywanym gniewem. Głos jego ojca zabarwiała zawsze ta sama nuta – władcza i bezdyskusyjna.  - Zebraliśmy się tutaj po to, by omówić to, co pochłaniało nasze myśli od dawien dawna, jednak teraz osiągnęło apogeum.
            Na sali zapadła cisza, od czasu do czasu przerywana szelestem ubrań czy stłumionym chrząknięciem. Itachi podniósł wzrok, przesuwając spojrzeniem po głowach zebranych, a tuż nad nimi, na samym środku, napotkał znajome, intensywne i chłodne spojrzenie.
Fugaku Uchiha wpatrywał się w miejsce, w którym stał jego syn przez dłuższą chwilę, zupełnie jakby mógł dostrzec coś prócz kilkudziesięciu bardziej lub mniej rozmytych twarzy, okalanych bujnymi, ciemnymi włosami. Zupełnie jakby wyczuwał znajomą energię, która przecież powinna znajdować się po jego lewej stronie, jak nakazywał obyczaj. I jak on pragnął.
- Wszyscy doskonale wiemy, że Konoha powstała dzięki naszej ingerencji. Klan Uchiha był jednym z pierwszych fundamentów Wioski Liścia. Od początku naszej historii cieszyliśmy się sławą wybitnych shinobi. Posiadaliśmy władzę i możliwości. Mogliśmy zmieniać Konohę. Mimo to nasi członkowie zaniechali rozlewu krwi i zawiązali pokój z drugim silnym klanem – Senju. – Przez salę przetoczyły się pomruki zdziwienia, kilka głów odwróciło się do swoich towarzyszy. Itachi obserwował reakcję kątem oka, wciąż nie spuszczając spojrzenia ze swojego ojca i mężczyzny ze starszyzny. Wyglądali tak, jakby liczyli na dokładnie taki odzew.
Itachi wiedział o pokoju pomiędzy dwoma potężnymi klanami. Wiedział również, że potomkowie jednego z nich obejmują stanowisko Hokage i podejrzewał, że jego ojciec użyje tego argumentu, by wzbudzić złość i poczucie zdrady u tej mniej wykwalifikowanej części klanu.
Duma i przynależność od zawsze były jedną z głównych cech Uchihów. Cech zupełnie zbytecznych.
- O, tak, zbrataliśmy się z klanem, który wytrenował pierwszych Hokage. Walczyliśmy ramię w ramię o wolność Konohy, tworzyliśmy prawo. Z przymrużonymi oczyma patrzyliśmy na to, jak obejmują władzę w naszej Wiosce. Nasi przodkowie nie zbuntowali się, gdy została przydzielona nam klanowa dzielnica, właściwie cieszyli się, że pozbędą się towarzystwa mniej utalentowanych shinobi. Przyzwyczailiśmy się do spojrzeń pełnych strachu, którymi obdarzają nas pozostali mieszkańcy naszej Wioski. – Głos mężczyzny podnosił się w miarę kolejnych słów. Jego sylwetka z każdą sekundą wydawała się być coraz wyższa, czujne oczy spod bujnych brwi omiatały skupione twarze ludzi zgromadzonych w niewielkim pomieszczeniu.
Itachi rozumiał, że mężczyzna był urodzonym mówcą, potrafił budować napięcie i odpowiednio intonować swoją wypowiedź. To była kolejna manipulacja jego ojca, dobranie osoby, która głosem potrafiła wzbudzić respekt i zaufanie jednocześnie. Zdawał sobie sprawę, że on sam wywoływał strach u większości z członków, dlatego powierzył to zadanie osobie słabszej, podatnej na jego uwagi.
- I skończyliśmy tutaj, ukryci pod deskami w naszej świątyni, obawiający się uszu ANBU. Ukrywamy się, gdy klan Senju wciąż czczony jest przez mieszkańców – zakończył ciszej, opuszczając wzrok. Cofnął się, wskazując ręką postać, która przez całą jego mowę stała tuż za Fugaku Uchihą, pochłonięta przez ciemność pomieszczenia.
Itachi ściągnął brwi, patrząc na krótkowłosą, wysoką dziewczynę, która stanęła na środku podwyższenia, wyprostowana i dumna. Omiotła spokojnym, pewnym siebie spojrzeniem członków jej klanu, nie zwracając uwagi na ciche szepty, które wypełniły salę.
Ayumi Uchiha, jego rówieśnica. Skończyła Akademię w wieku dziewięciu lat, władała Dotonem i Katonem, osiągnęła stopień jounina zaledwie rok temu, spektakularnie pokonując jednego z Hyuugów. W jego środowisku dużo się o niej mówiło. W przeciągu roku od swojego debiutu zyskała wiele przydomków, mniej lub bardziej trafnych. Najbardziej popularnym określeniem był Granatowy Ryś, dzieło Shisui’ego, który po raz pierwszy zobaczył ją w białej masce, gdy powykręcane, granatowe kosmyki wystające zza porcelany przypominały, jak twierdził, frędzelki.
- Nazywam się Ayumi Uchiha. Mam siedemnaście lat i dwa tygodnie temu brałam udział w kwalifikacyjnych egzaminach do elitarnej jednostki ANBU – odezwała się głosem potężnym i ochrypłym, zaciskając dłoń w pięść. To wystarczyło, by uciszyć głosy zwątpienia, które zaczynały nabierać na sile.  – Pokonałam dwóch przeciwników wybranych dla mnie przez elitarnego jounina. Jednym z nich był członek klanu Yamanaka, drugi Nara. Nie zaznałam większych obrażeń, wykorzystałam ninjutsu, taijutsu i genjutsu. Zaliczyłam testy na szybkość, wytrzymałość, siłę oraz umiejętności dodatkowe - przerwała, odwracając się w stronę wysokiego, barczystego mężczyzny, który teraz opierał się krzesło po lewej stronie Fugaku Uchihy.
- Ayumi nie dostała się do ANBU. Elitarny jounin, który ją sprawdzał, stwierdził, że…
- Posiadam umiejętności, które nie są pożądane w jednostce podległej wyłącznie Hokage! Stwierdził, że, jako Uchiha, nie nadaję się do zespołu, który będzie wykonywał tajne misje! - wykrzyknęła, uderzając się otwartą dłonią w pierś. Przerwała przedstawicielowi starszyzny, który skwitował jej niesubordynację skrzywieniem cienkich warg, jednak gdy z sali dobiegły go pełne niedowierzania parsknięcia, wyraz jego twarzy powrócił do obojętności.
Wystąpienie dziewczyny wzbudziło w członkach klanu zwątpienie. Na twarzach  niektórych z nich widział zaskoczenie, jakby wiadomość o tym, że ich klan został tak znieważony, była niemożliwa do przyjęcia.
On przyglądał się temu ze spokojem, nie spuszczając jednak wzroku z Ayumi Uchihy, która wymieniła teraz porozumiewawcze spojrzenia z jego ojcem.
            Wiedział, że kłamała. Rekrutant, który przechodzi przez egzaminy, zostaje wyłoniony z shinobi Wioski przez Radę. Decyzję o tym, czy zakwalifikował się do ANBU,  zostaje podjęta tuż po walce z kapitanem jednego z oddziałów. Kapitan nigdy nie uzasadnia odmowy.
            Ayumi Uchiha albo nie dostała propozycji członkostwa w elitarnej jednostce, albo jej umiejętności nie były wystarczające, by przejść test, co dało jej pretekst do wymyślenia historii o niemocy Uchihów.
            Podejrzewał, że pierwsza opcja była tą prawdziwą, jednak z racji tego, że jej dokonania były znane na całą Wioskę, a jutsu rozwinięte, nikt z obecnych na sali nie zwątpił w taką wersję wydarzeń.
            Nikt prócz niego.
            Odchylił głowę, gdy wzburzenie zaczęło nabierać na sile, członkowie dyskutowali między sobą, kilka osób pokrzykiwało coś do Ayumi, która, z obojętnym wyrazem twarzy, zeszła z podwyższenia, chowając się w cieniu pomieszczenia dokładnie tak, jak on.
            - Jak sami słyszeliście, nie dość, że została nam odebrana władza, zostaliśmy zepchnięci w wyludnione dzielnice Wioski, to jeszcze pozbawili nas prawa do służenia tuż pod Hokage. Wszystko to działo się na przestrzeni lat, cicho i dyskretnie. Przyznaję, że sami zrozumieliśmy to, w co pogrywa Rada, dość niedawno, gdy skutki zaczęły być widoczne. Zostaliśmy bez wyjścia, drogi odwrotu. Klan, który stabilizował siłę Kraju Ognia.
            Klan, który, według wierzeń ludności i Hokage, maczał palce w ataku Kyuubi’ego sześć lat temu. Klan, który jako jedyny ma władzę nad dziewięcioogoniastą bestią. Klan, którego dwójka przedstawicieli, Mikoto i Fugaku Uchiha, znikli w pamiętny dzień. On o tym wiedział. Jego ojciec postanowił to przemilczeć. A podwładni postanowili nie pamiętać.     
            - Więc co mamy robić? - krzyknął długowłosy, smukły mężczyzna, który wstał, zwracając się bezpośrednio do mówcy.
            - Walczyć. - Po raz pierwszy odezwał się Fugaku Uchiha, wciąż nieco wycofany. Siedział na krześle, policzek opierając na zgiętej ręce. Lustrował pomieszczenie chłodnym i trzeźwym spojrzeniem, co w połączeniu ze spokojnym, władczym głosem, natychmiast uciszyło wrzawę.
            Członkowie klanu wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem, świadomi tego, co znaczyły jego słowa, w wielu wypadkach już gotowi na zarządzoną wojnę.
            - Blisko Hokage posiadamy szpiegów, którzy będą informowali nas o każdej decyzji, jaką podejmie. Z wyprzedzeniem poznamy jego ruchy, co ułatwi nam zorganizować ciche powstanie. Nie będziemy walczyć jak barbarzyńcy o utracone prawa. Stworzyliśmy tę wioskę więc nie zadamy jej ran. Ludzie słusznie wciąż boją się sharingana. Po prostu musimy wyjść z klanowej dzielnicy.
            Później był wrzask, chaos i liczne zdeterminowane spojrzenia. Były ściągnięte brwi, pięści i dumne postawy.
            On wycofał się równie niezauważenie, jak się pojawił. Znikł w ciemności, przymykając zmęczone oczy.
            Widział wiele. Rozumiał manipulację i ignorancję. Znał nastroje członków klanu, widział ich determinację. Od dzieciństwa znał siłę.
            Według jego ojca był jednym z nich. Według Hokage potrafił dostrzec dużo więcej.
            Konoha pogrążona była we śnie. Cicha i spokojna tak różniła się od gwaru i tłoku, jaki panował tu za dnia. Gdyby nie miejsce, które właśnie opuścił, mógłby powiedzieć, że o tej porze nikt nie spiskował, nie śledził, nie walczył o życie i wolność, jak za dnia. Mógłby powiedzieć, że on, kapitan ANBU, nie miał tu nic do roboty.
            Później jednak wskoczył na dach świątyni, kierując się w stronę biura Hokage, w którym wciąż oczekiwano raportu kapitana szóstego uderzeniowego oddziału ANBU.
             

            Płomienie zawzięcie lizały patyk, który wsadziła prosto w żar. Napawała się cichymi, ostrzegawczymi syknięciami ognia, jego nagłymi, czerwonymi rozbłyskami otulającymi jej twarz światłem bardziej jaskrawym, niż blask księżyca.
            To była swoista rozrywka. Wpychanie patyka do ognia i czekanie na jego reakcję, która była tysiąc razy żywsza od reakcji ludzi otaczających ją od kilku dni.
            Znajdowali się w połowie drogi do Oto, niedaleko Doliny Końca. Shisui zarządził kolejny postój, trójka jego podwładnych wykonała rozkaz bez sprzeciwu. Dokładnie wiedzieli, co mają robić, każdy z nich rozszedł się w inną stronę; chłopak z dziwnymi, białymi oczami przysiadł na najwyższym z otaczających ich drzew,  ciemnowłosa dziewczyna znikła w cieniach puszczy, wyruszając na zwiady, a Anko stała nieruchomo na warcie, co jakiś czas podrywając szybko głowę, gdy jakieś zwierze przebiegało niebezpiecznie blisko ich obozu. Była wyjątkowo skupiona i Amaterasu z przekąsem zauważyła, że kobieta w czasie całej tej podróży nie zwróciła się do niej ani jednym słowem.
            Nawet Shiro i Ryu oddalili się od ogniska, choć na początku wizja pomocy najemników zbulwersowała oddział. Shisui stwierdził, że nie zna ich umiejętności i nie może ufać celom, dlatego lepiej będzie, gdy pozostaną przy, jak to ujął, ich księżniczce. Dopiero w momencie, w którym odezwała się po raz pierwszy w czasie podróży, zarzucając mu brak ufności do osądów i decyzji Hokage, który połączył Shiro i Ryu z jego oddziałem, zamilkł i zaczął rozważać jej propozycję.
            Chwilę później dodała, że przecież i tak brakuje im jednego członka oddziału, dlatego pomoc od najemników nie będzie pozbawiona sensu. Shisui na ten argument przytaknął , oddalając ich do bezpiecznych i niewymagających zbytnich umiejętności zajęć; zbierania chrustu i polowania.
            Ryu zajął się drewnem, a Shiro, dzięki umiejętności wykrywania energii, polował.
            W tym momencie gratulowała samej sobie pomysłu odesłania ich, bo od dwóch godzin siedziała samotnie przy ognisku, otulona kocem, pozbawiona jakiegokolwiek zadania. I wbijała spopielony patyk w żar, ignorując kiełbaskę, która wyraźnie już zwęglona wręcz prosiła się o zdjęcie z gałęzi.
            Była wykończona podróżą, tempem, jakie narzucił Shisui, prawdopodobnie rozkoszując się jej zdyszanym oddechem i kroplami potu, które już po pół godzinie wystąpiły na czole. Nie była przygotowana na taki wysiłek, rany po ataku na Konohę wciąż jej doskwierały, ciało  wciąż reagowało na nagły i brutalny ubytek chakry, a samopoczucie… wciąż pozostawiało wiele do życzenia.
            Nie odezwała się jednak ani słowem, być może z przyzwyczajenia nie chcąc dać satysfakcji jednemu z posiadaczy sharingana. Zacisnęła usta i biegła dalej, świadoma tego, że gdyby wywiązała się walka, ona zasnęłaby w połowie rzucania pierwszego kunai’a.
            Teraz z jękiem niezadowolenia przywitała nasilający się ból w ramieniu. Rana po sztylecie była idealnym sygnalizatorem jej zmęczenia - gdy osiągało poziom alarmowy, rana wyła paraliżującym bólem, prosząc o zmienienie opatrunku.
            Westchnęła, zrzuciła z siebie koc, a w ślad za nim poszła duża, szara koszula Shiro, którą pożyczył jej tuż po opuszczeniu Konohy. Lasy Kraju Ognia były gęste, a co za tym idzie, temperatura spadła o kilka stopni tuż po oddaleniu się od terenów Wioki Liścia.
            Pozostała w samym sportowym staniku, witając chłód nocy dreszczami i gęsią skórką. Ostrożnie rozwinęła bandaż na ramieniu, marszcząc nos. 
            - Ohydnie wygląda ta rana. - Na dźwięk rozbawionego, miękkiego głosu skrzywiła się jeszcze bardziej. Spojrzała na Shisui’ego znad nowej rolki bandażu, wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu.
            Chłopak zaśmiał się pod nosem, jego błękitne, kocie oczy rozbłysły satysfakcją,  a on sam oparł się o drzewo, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
            - Jak na razie wszystko jest w porządku. Żadnych śladów najemników czy choćby uchodźców z Oto. Chyba naprawdę wszystkich tam powybijali, jednak oddział pozostanie do rana na swoich stanowiskach.
            Zignorowała jego słowa, przyglądając się smukłej sylwetce, którą teraz oświetlały jedynie tańczące płomienie, nadając jego twarzy nieco łagodniejszych rysów. W ciemnościach jego włosy wyglądały na gładsze i bardziej lśniące, oczy wydawały się ciemniejsze, a cyniczny uśmiech przygasł.
            Przełknęła głośno ślinę zdając sobie sprawę z tego, że przez chwilę wydawało jej się, że patrzy na Itachi’ego, nawet jego ruchy były podobne, równie płynne i wyważone.
            Ściągnęła brwi i powróciła do bandażowania, starając się nie patrzyć  w jego stronę.
            Musiała być naprawdę zmęczona.
            - To na czym stanęły wasze relacje? - Drgnęła, gdy jego głos nie brzmiał dużej miękko i cynicznie, był spokojny, niski i zachrypnięty. Syknęła, kiedy z nieuwagi dotknęła palcami rany przy obojczyku.
            - Na tym, na czym stają relacje uczennica-nauczyciel, Lisie - odpowiedziała wesoło, unosząc wzrok.
            Uśmiech znikł z jej twarzy gdy zobaczyła, że Shisui nie stał już dłużej przy drzewie, teraz znalazł się niebezpiecznie blisko niej, stojąc tuż nad jej pochyloną sylwetką. Gdy podniosła wzrok, nie zobaczyła błękitnych czy ciemnych oczu, widziała szkarłat i czerń.
            Widziała sharingana, który błyszczał złowrogo w ciemności.
            Nie wiedziała, w którym momencie znalazła się przy jednym z drzew, uderzając boleśnie gołymi plecami o chropowatą korę. Silna i umięśniona ręka odgrodziła jej drogę ucieczki, a ciepły oddech owionął policzek.
            Ze zdziwienia i bezradności jęknęła, wdychając otumaniający zapach męskiego potu, zimnego poranka i piżmu.
            Doskonale znała ten zapach, doskonale znała specyficzny strach, który ogarnął teraz każdą komórkę jej ciała. Znała jeszcze ciepło tego ciała i głębokie spojrzenie, które teraz przygwoździło jej postać.
            Trzęsła się, walcząc z myślą, że właśnie patrzyła na Itachi’ego. Itachi’ego pozbawionego maski i ran po walkach, które odbył.
            Zupełnie oszołomiona starała się wyrwać z jego żelaznego uścisku, jednak on jak zwykle był silniejszy, przygważdżając ręką jej nadgarstki tuż nad głową. Syknęła z bólu, czując, jak szwy na ranie zaczynają puszczać.
            - Zadałem pytanie. Odpowiedz. - Usłyszała niskie mruknięcie gdzieś pomiędzy obojczykiem i szyją, później poczuła gorący oddech wędrujący do góry.
            Nie wiedziała, czy gęsia skórka wywołana była przez chłód nocy, czy jego oddech, spojrzenie i rękę, która wciąż znajdywała się niebezpiecznie blisko twarzy.
            I właśnie ta ręka chwyciła jej podbródek, zmuszając ją do uniesienia wzroku. Do tego momentu była przekonana, że bezsenność, walki i długa podróż wywołały omamy, które musiała po prostu przeczekać, by następnie nadrobić ubytek we śnie, jednak w momencie, w którym ujrzała ściągnięte brwi i szkarłatne oczy wpatrzone w nią z chłodem, wyższością i jednocześnie fascynacją, uświadomiła sobie, że człowieka przed nią nie można było uznać za omam. Omamy nie patrzyły w tak charakterystyczny dla Itachi’ego sposób.  
            Później znów wciągnęła jego zapach, który w tym momencie kojarzył jej się jedynie z deszczem i mokrą ziemią, z herbatą i kawą, z ciemną posiadłością, w której mieszkał, z drobnymi dłońmi Sasuke, z bólem i satysfakcją, z jego ciemnymi, bezdennymi tęczówkami, z każdym spojrzeniem pełnym chłodu i zaintrygowania.
            Zapach, który kojarzył jej się z domem.
            Później już nie myślała, gdzie kończył się omam, a zaczynał prawdziwy Itachi. Wydawało jej się, że śni, świat był tak rozmazany i jednolity, liczył się zapach, spojrzenie i dotyk, silny i delikatny, zadający ból i łagodzący go, pełen gwałtowności i opanowania. Wiedziała, że Itachi dotyka w taki sposób, absurdalne zestawienie wszystkich jego cech, które doprowadzały ją do złości, zrezygnowania i fascynacji.
            W tym momencie doprowadzał ją do zmrużonych powiek, drżących, bezwładnych rąk, do gęsiej skórki i gwałtownych uderzeń gorąca. Tym razem to ona była bierna, a on podejmował działanie.
            To on wpił się w jej usta, to on odebrał jej oddech i zdolność logicznego myślenia.
            Nigdy nie wyobrażała sobie pocałunku Itachi’ego Uchihy, ale teraz wiedziała, że byłby dokładnie taki - zaborczy, by zrozumiała, że to on jest górą, że gdy tylko chce, może ją posiąść. I delikatny, by nigdy nie dowiedziała się czy nie była to jej wyobraźnia.
            - Shisui! Co ty wyprawiasz!?
            Potem był gwałtowny upadek, świat zatrząsł się i rozpadł na kawałki, niebo i twarz Itachi’ego rozsypały się pomiędzy jej palcami.
            Uderzył w nią chłód, zapach ogniska, o którym zupełnie zapomniała, zapach puszczy i ból, który promieniował z ramienia i głowy.
            Na chwilę przestała oddychać, zbyt wiele bodźców uderzyło w nią naraz, nagle poczuła chłodną i wilgotną ziemię, a jej ramionami ktoś potrząsał.
            - Fumiko! Spójrz na mnie, do cholery! - spełniła prośbę z wysiłkiem, unosząc na wpół przytomne spojrzenie na ciemnowłosą kobietę, która zdjęła swoją okrągłą maskę i przyglądała jej się teraz zmartwionym wzrokiem.
            - A-anko…? - wydusiła, dziwiąc się, że jej głos był ochrypły i łamiący się.
            Ale kobieta, widząc, że odzyskała przytomność i władzę nad swoim ciałem, wstała i odwróciła się dynamicznie, podchodząc z zaciśniętymi pięściami do drugiej siedzącej postaci.
            - Popierdoliło cię!? Genjutsu? Chciałeś ją zabić? Znowu mieszałeś komuś w głowie?
            Mężczyzna wyprostował się z wysiłkiem, a jego twarz wykrzywiało zmęczenie i zirytowanie. Spojrzał przelotnie na wściekłą Anko, której krzyki przywołały resztę oddziału, zmierzających w ich stronę szybkim krokiem, a później przeniósł ciężki wzrok na nią.
            Zbladła, poczuła, jak świat znów wiruje, gdy uśmiechnął się z satysfakcją, a jego oczy rozbłysły. Niebieskie, nie czarne.
            Shisui, nie Itachi.
            Chyba chciała wstać i uderzyć go, chciała coś powiedzieć, wykrzyknąć, jednak ciało odmówiło posłuszeństwa, nogi zadrżały, a ona znów wylądowała pod drzewem, z bladą i spoconą twarzą. Bezradna.
            Na ustach wciąż czuła gorący oddech, w powietrzu wciąż unosił się zapach piżmu.
            Tępy wzrok utkwiła w zbliżającym się Shiro, który obrzucił ją zmartwionym wzrokiem, a następnie wziął jej bezwładne ciało na ręce. Nie protestowała, miękkość jego uścisku przywitała z ulgą.
            Znad grzywy białych jak śnieg kosmyków dostrzegła oddalającą się, wysoką sylwetkę, która, jakby czując jej spojrzenie na plecach, odwróciła się.
            Usta Shisui’ego ułożyły się w standardowym, cynicznym uśmiechu, a jej wciąż się wydawało, że były nieco zaczerwienione, zupełnie jak po długim, namiętnym pocałunku.
            - To tak się nazywają relacje uczennica-nauczyciel? - I odszedł, ignorując jej sztuczny uśmiech i odległe spojrzenie.
            Pierdolony Uchiha.
            I choć patrzyła na plecy Shisui’ego, nie miała pojęcia, do którego z nich odnosiła się ta myśl.


            Bezszelestnie przysiadł w progu rozsuwanych drzwi swojego pokoju. Napiął mięśnie, wyciszył oddech, przygotował się do ataku; jego organizm automatycznie reagował tak na każde nowe, nieznane miejsce. Instynkt shinobi przygotowywał go do ewentualnej walki.
            Problem polegał jednak na tym, że Itachi stał w wejściu do swojego pokoju, umieszczonego gdzieś w środkowej części rezydencji, której zakamarki poznawał od najmłodszych lat.
            I patrząc na pomieszczenie skąpane w promieniach wschodzącego słońca, nie poznawał go. Miejsce, w którym dorastał, odebrał jak każdy inny budynek czy pokój. Jak część misji.
            Przeszedł przez próg, rzucając maskę ANBU na posłane łóżko. Mikoto codziennie zaglądała do surowo wyposażonego pokoju, szukając rzeczy, które znajdowały się nie na swoim miejscu. Każdego dnia zastawała ład. Każdego dnia widział ślady po drobnych dłoniach, które wygładzały posłanie.
            Dzisiaj posłanie pozostało nietknięte, całą noc spędził poza domem. Mikoto i Fugaku przekonani byli, że dostał ważną misję poza granicami Wioski. Ze względu na to, że, według nich, był jednym z dwóch szpiegów, którzy przynieść mieli Uchihom zwycięstwo, przystanęli na brak jego obecności na Posiedzeniu. I tuż po nim.
            Pozbył się więc idealnie czystego ubrania ANBU, które mogłoby przyciągnąć bystre spojrzenie Fugaku Uchihy, zastępując je zwykłym, czarnym golfem z haftowanym herbem klanu.
             Szara kamizelka z niespodziewanym ciężarem upadła na ziemię. Coś zadzwoniło w jednej z kieszeni, uderzając o panele.
            Zmarszczył brwi, ostrożnie podnosząc ubranie. Sięgając do kieszeni, poczuł na skórze chłód metalu.
            W dłoni trzymał naszyjnik wykonany z imitacji srebra. Trzy niewielkie kółka były połączone cienkim rzemykiem, przerwanym w połowie długości. Pamiętał dzień, w którym zobaczył go po raz pierwszy na straganie we wschodnich okolicach Wioski, miejscu, które teraz było doszczętnie zniszczone przez ostatni najazd najemników. 
            Pamiętał, że Daimyo kupiła właśnie ten naszyjnik, mając do wyboru dużo bardziej kobiece i delikatne.
            Trzy kółka, rzemyk.
            Pamiętał, że właśnie ten naszyjnik pękł mu w dłoniach, gdy Daimyo spadała z muru otaczającego Wioskę, tuż po tym, jak uratowała mu życie. Metalowe kółka rozbłysły wtedy światłem z wybuchów, które ich otaczały, a czerwone, znajome oczy ożywiły się, rozbłysły strachem, drobna dłoń sięgała ku jego własnej.
            Wtedy musiał schować pęknięty naszyjnik do kieszeni, zapominając o nim w chwili, gdy zapach bzu znikł, stłumiony przez kurz i spaleniznę zniszczonej Wioski Liścia.
            Ściągnął brwi, kładąc zniszczony naszyjnik na niewielkim stoliku tuż obok futona. Teraz nie posiadał właściciela. Podejrzewał, że Mikoto, gdy wejdzie o poranku do jego pokoju, będzie wiedziała, co zrobić z nieprzydatnym przedmiotem.
            Ubranie ANBU schował w jednej z niewielkich szuflad, które znajdowały się w jego szafie. Złożone w kostkę i przykryte zwojami, było niewidoczne dla ciekawskich oczu, które czasami niespodziewanie przekraczały progi jego pokoju.
            Chciał opuścić pomieszczenie, wciąż skąpane w świetle różowego, wschodzącego słońca. Powoli słyszał gwar budzącej się do życia Wioski dochodzący z ulicy, przy której stała posiadłość głowy klanu.
            Uchiha Itachi porzucił nocne życie wraz z pozbyciem się z twarzy porcelanowej maski. Gdy słońce wschodziło, był częścią klanu, wybitnym shinobi, synem i bratem, do niedawna nauczycielem. Nikt nie śmiał nawet pomyśleć o tym, że wraz z zachodem słońca stawał się szpiegiem.
            Chciał więc powrócić do roli wybitnego shinobi, jednak usłyszał huk, a następnie ciche stęknięcie.
            Jego instynkt szpiega sam zareagował, wyciszył chakrę, wyostrzył słuch. Kunai sam znalazł się w jego dłoni, oczy same znalazły niewielkie wybrzuszenie i cień w drzwiach prowadzących na korytarz.
            Jednak z racji tego, że słońce już wstało, oblewając jego sylwetkę ciepłymi promieniami, nie pozwolił instynktowi wyrzucić kunai’a w cel. Bezszelestnie znalazł się tuż przy drzwiach, odsuwając je błyskawicznie.
            Szelest, uderzenie ciała o podłogę i zaskoczone westchnienie.
            Z dołu spojrzały na niego zaspane, ciemne jak heban oczy, które zdezorientowanym spojrzeniem omiotły jego twarz.
            - Nii-san? - Sasuke Uchiha nie powstrzymał ziewnięcia, przykładając do ust rękę, w której ściskał rzeźbiony sztylet. Starszy niż oni wszyscy razem wzięci.
            Itachi wypuścił powietrze nosem, chowając kunai’a do kieszeni tak, by umknęło to wciąż zaspanym oczom Sasuke.
            - Nii-san, ja… zasnąłem – stwierdził chłopak, rozglądając się po korytarzu, na którym musiał spędzić dzisiejszą noc. - Czekałem na ciebie i zasnąłem.
            Czuwał pod jego pokojem przez całą noc. Musiał wymknąć się z zupełnie innej części posiadłości, umykając czujności jego ojca i czekając na niego.
            A on niemal rzucił w niego kunai’em. W każdej chwili mógł zobaczyć jego maskę, jego nienaruszone ubranie. Mógł powiedzieć o tym ojcu. Mógł go zdemaskować.
            Zasnął. A co gdyby tak się nie stało? Czy w obowiązku szpiega było pozbywanie się przeszkód, które mogłyby zagrozić jego misji?
            Czy musiałby zabić sześcioletniego brata, który czekał pod jego pokojem przez całą noc?
            Westchnął, ignorując zaciekawione spojrzenie Sasuke. Musiał odstawić go do jego własnego pokoju, nim posiadłość zbudzi się do życia.
            Sasuke nie protestował, gdy wziął go na plecy. Zacisnął drobne dłonie na jego golfie, oplatając go nogami i rękoma. Nad uchem słyszał jego spowalniający oddech.
            - Nii-san, pójdziemy razem potrenować? - odezwał się cicho, uparcie lecz nieskutecznie walcząc z nadchodzącym snem.
            Itachi trzymał swojego młodszego braciszka, nie pozwalając mu upaść. Skręcił w kolejny korytarz ogromnej posiadłości Uchihów, stąpając cicho i pewnie po zakamarkach, które znał przecież od dzieciństwa.
            - Następnym razem, Sasuke. Następnym razem - odpowiedział równie cicho, gdy do jego uszu dotarł spokojny, równomierny oddech brata.

            Kiedy przykrywał Sasuke kołdrą w shurikeny, słońce wpadało już do pomieszczenia przez rozchylone drzwi prowadzące na dziedziniec. Dzień wstał, słyszał ciche rozmowy służek, które, rozpoczynając pracę, przechodziły przez niewielki placyk w centrum posiadłości. Co chwilę wybuchały stłumionym chichotem. Słyszał odległe krzyki shinobi Uchiha, którzy trenowali zaledwie dwieście metrów od zachodniego wejścia do posiadłości. Komendy mieszały się z hukiem drewna uderzającego o drewno - wywnioskował z tego, że dzisiaj zajmowali się walką kataną.
            Słyszał przyjemny, czysty głos nucący cichą melodię. Mikoto już wstała, ostrożne kroki utwierdziły go w przekonaniu, że krzątała się po pokoju, który oddzielony był od tego Sasuke jedynie cienkim shouji.
            Jeszcze raz spojrzał na twarz młodszego Uchihy, spokojną i bladą. Zastanawiał się, do jakiego momentu jego twarz we śnie wyglądała równie beztrosko, co Sasuke. Czy kiedykolwiek wyglądała.
            Opuścił pomieszczenie, uprzednio zamykając drzwi na dziedziniec, z którego wciąż dobiegały chichoty i szmer cichych rozmów. Jego sześcioletni brat potrzebował długiego i mocnego snu, by w przyszłości stać się równie niezawodnym shinobi, co jego wzór.
            Itachi miał tylko nadzieję, że będzie shinobi i za dnia, i w nocy.
            Wszedł na dziedziniec, przechodząc obok niewielkiego oczka, którego woda spływająca po kamiennych schodkach wiecznie wypełniała placyk przyjemnym dźwiękiem chlupotania. Minął dwie służki, jedną w podeszłym wieku, drugą wyglądającą na niewiele starszą od niego. Kiedy przesunął po nich spokojnym spojrzeniem, umilkły, odchrząknęły, jakby ich przerwana rozmowa dotyczyła właśnie niego i pospiesznie oddaliły się, trzymając w  drżących dłoniach brudne pościele i ubrania.
            Przeszedł obok pawilonu Fugaku Uchihy, wiecznie zamkniętego na zewnętrzny świat. Wiecznie ciemnego, wypełnionego niezmąconą ciszą. Jako dziecko nie zapuszczał się w te tereny posiadłości, nie lubił ciszy i zaduchu wywołanego przez stojące pomiędzy papierowymi ścianami powietrze.
            Teraz przywykł do tego, podobna cisza i zaduch panowały w trakcie walki, gdy oczekiwało się na ruch przeciwnika.
            - Twój brat potrzebuje dużo snu - stwierdził Fugaku Uchiha gdzieś za jego plecami, wraz ze słowami uwalniając wcześniej stłumioną chakrę.
            Itachi nie odpowiedział. Spojrzał na niego przez ramię, lokalizując jego sylwetkę opartą o rozchylone drzwi. Mimo tego, że strój kapitana policji zamienił na zwykłą, grafitową yukatę, wciąż wyglądał równie dumnie i pewnie, co zaledwie kilka godzin temu w pomieszczeniu ukrytym pod siódmą klapką.
            Zrozumiał, że tymi słowami Fugaku Uchiha chciał dać mu do zrozumienia, że nie powinien był dopuścić do sytuacji, w której Sasuke zachowałby się tak nieodpowiedzialnie. Normalnie, jak na swój wiek.
            Zupełnie jakby żądał, by Itachi ograniczył kontakt z jego drugim synem.
            Zmarszczka na czole Fugaku Uchihy pogłębiła się, gdy zmierzył go czujnym spojrzeniem szarych oczu.
            - Jak poszła misja?
            Przekrzywił głowę, wahając się nad odpowiedzią.
            - Powiodła się.
            Mężczyzna skinął prawie niezauważalnie głową, wciąż nie wyjmując dłoni z rękawów yukaty.
            - Musisz nadrobić zaległości. Wczorajsze posiedzenie przyniosło wiele zmian. - Niski tembr jego głosu zawibrował na słowie „musisz”.
            - Nie.
            Powiedział to, nie spuszczając wzroku ze starszego Uchihy. Nie mówił głosem przepełnionym jakimikolwiek emocjami, jego twarz nie drgnęła, jednak widząc reakcję Fugaku, którego oczy zwęziły się niebezpiecznie, a usta wykrzywiły w grymasie, dodał po chwili:
            - Hokage zapowiedział wiele misji ANBU w najbliższym czasie.
            Twarz mężczyzny rozluźniła się nieco, kiedy nie dostrzegł żadnych zmian w spokojnej sylwetce swojego syna.
            Fugaku Uchiha nie należał do osób ślepych. Od dwudziestu lat był kapitanem policji w Konoha-Gakure, pełnił również rolę głowy klanu Uchiha. Jego stanowisko nie dopuszczało, by pozbawiony był zdolności dostrzegania szczegółów, łączenia ich w fakty.
            Doskonale znał swoich pracowników, potrafił poznać zamiary shinobi po jego zachowaniu. Był podejrzliwy i czujny.
            Problem polegał jednak na tym, że Fugaku Uchiha nie miał pojęcia o swojej rodzinie. Nie znał jej tak, jak shinobi, nie dostrzegał tego, że jest osobną całością, że nie można zrozumieć jej miarami kapitana policji. Nie widział każdego domownika z osobna. Nie wierzył, że któryś z nich mógłby wyznawać inne prawdy, niż on sam.
            W domu jego czujność i podejrzliwość ograniczała się do kontrolowania wypełnianych przez rodzinę obowiązków wobec klanu.
            Jego własne ograniczenie zaprowadziło go do sytuacji, w której się znalazł. Do tego, że jego syn był podwójnym szpiegiem, a on wierzył w każde jego słowo.
            - Jesteś naszym asem w rękawie, Itachi, pamiętaj o tym. Klan powierzył ci swój los. Nie możesz zawieść.
            Był szybki. Itachi drgnął niezauważalnie, gdy Fugaku pojawił się tuż przed nim. Sylwetka starszego Uchihy była postawniejsza, ramiona szersze, ręce bardziej umięśnione.     
            Gdy spojrzał na niego z góry, a jego sharingan rozbłysnął, Itachi zrozumiał, że to miała być groźba.
            Uniósł spokojne, puste spojrzenie na twardą twarz starszego Uchihy i odwrócił się, wbijając ręce w kieszenie.
            - Nie będzie mnie na kolacji.
            Odchodząc, słyszał jak Fugaku wypuszcza powietrze nosem. Na plecach czuł palące, czujne spojrzenie sharingana.
            W tamtym momencie nie żałował, że jego rola nie ograniczała się jedynie do tej za dnia. Przez chwilę nie widział absurdu sytuacji, w której się znalazł.
            Była to jednak jedna, ulotna chwila, bo sto metrów za pierwszym zakrętem oddzielającym blok głowy klanu od reszty rezydencji stało dwóch zakapturzonych shinobi.

            Kiedy klęczał w biurze Hokage, słońce było już w zenicie, a jego promienie wlewały się leniwie do okrągłego pomieszczenia przez duże okna. Głowę miał opuszczoną, mimo to czuł na powiekach uporczywe światło, wyjątkowo silne i jasne.
            Hokage złamał umowę. Itachi zgodził się na przekazywanie informacji o nastrojach i planach w dzielnicy klanowej pod warunkiem, że żaden obcy ANBU nie przekroczy granicy rezydencji jego rodziny. Wiedział, że sprawdzi się w tej roli najlepiej, chciał wyeliminować jakiekolwiek szanse na niepowodzenie. Co, gdyby ciekawski Sasuke natknął się kiedyś na shinobi w porcelanowej masce?
            Tego dnia jednak dwóch ANBU pojawiło się w pawilonie jego ojca. Ich obecność nie groziła zdemaskowaniem jego roli, Fugaku był świadomy tego, że jego syn jest kapitanem jednej z jednostek, jednak Itachi nie chciał obcych na terenie rezydencji. Nie chciał, by ktokolwiek obcy mieszał się w sprawy jego klanu.
            Nikt bowiem nie mógł zrozumieć tej sytuacji lepiej, niż sam Uchiha.
            Teraz klęczał, opuszczając głowę przed Hokage i pozostałymi członkami tajnego posiedzenia. Kiedy pojawił się w gabinecie, słońce, niepowstrzymane przez żadne zasłony, uniemożliwiło mu rozpoznanie zacienionych postaci. Dwójka ANBU, którzy eskortowali go do Kwatery Głównej, wyjątkowo czujnie śledząc jego ruchy, opuściła gabinet tuż po delikatnym kiwnięciu głowy osoby, która siedziała pośrodku podłużnego stołu. Z tego ledwo zauważalnego ruchu wywnioskował, że to Hokage znajdował się w połowie stołu, siedząc dokładnie naprzeciw niego.
            W pomieszczeniu panowała cisza. Itachi milczał, wpatrując się spokojnym wzrokiem w podłogę. Czekał na wyjaśnienia. Czwórka postaci milczała, bacznie go obserwując. Czekali na jakąś reakcję z jego strony, przejaw zniecierpliwienia.
            Po dłuższej chwili Hokage odchrząknął cicho, odrywając tym samym spojrzenia pozostałej trójki od jego osoby.
            - Itachi Uchiha, kapitan szóstego uderzeniowego oddziału ANBU, zamieszkujący dzielnicę klanu Uchiha, syn Fugaku Uchihy, kapitana policji w Konoha-Gakure i głowy klanu, oraz Mikoto Uchihy, chuunina Wioski Ukrytej W Liściu. Brat Sasuke Uchihy, aktualnie uczęszczającego do Akademii. – Monotonny, nieprzyjemnie skrzekliwy głos należał bez wątpienia do kobiety po lewej stronie Hokage. Odezwała się w momencie, w którym Trzeci ściągnął brwi i spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem. Jej pomarszczona, pulchna dłoń zacisnęła się wtedy na karcie, na której jego życiorys ograniczał się do krótkich, treściwych informacji.
            Później nastąpiła cisza, w której cztery pary spojrzeń spoczęły na nim, czekając na przytaknięcie.
            A on wciąż milczał, pochylony przed Hokage, z przymkniętymi oczyma. Słońce nie padało już na jego powieki, schowało się za gęstymi, burzowymi chmurami.
            - Tak, to on, Koharu. – Znużony głos Hokage uprzedził go. On skitował to uniesieniem powiek, a Koharu Utatane, członkini Rady Konohy, niezadowolonym prychnięciem.
            - Oczywiście, że on. Tylko Uchiha jest na tyle arogancki, by ignorować pytanie Rady – Danzo Shimura mówił wiecznie tym samym głosem; oschłym, cichym i  zachrypniętym. Kiedy Itachi zobaczył go po raz pierwszy, w trakcie pojedynku, od którego zależało czy zostanie przyjęty do ANBU, patrzył na niego z chłodną ignorancją. Nie wierzył, że Hokage przystanie na Uchihę w składzie elitarnych jednostek.
            Tak się jednak złożyło, że w tym momencie był kapitanem jednego z najbardziej niezawodnych oddziałów.
            - Te uwagi możesz zostawić dla siebie, Danzo. - Hokage rzadko kiedy bywał wyprowadzony z równowagi, jednak teraz jego chakra nie była stłumiona, a głos wibrował gniewem.
            - Nie, nie mogę. To idealny moment, by porozmawiać o wadach wybitnego klanu Uchiha. Czy nie po to się spotkaliśmy?
            Itachi podniósł głowę, patrząc prosto w nieduże, czujne oko Danzo. Twarz mężczyzny stężała, kiedy nie drgnął, nie opuścił oczu, jego spojrzenie pozostało spokojne.
            Doskonale wiedział, po co zostało zwołane to spotkanie. Rada nie była wzywana na co dzień. A to, co dzisiejszej nocy przekazał Hokage, nie było codzienną porcją informacji.
            - Dosyć. – Tym razem to nie Hokage przerwał Danzo, tym razem odezwał się Homura Mitokado, były członek drużyny Trzeciego, teraz jeden z głosów rady. Pochylił się w krześle, rzucając Danzo karcące spojrzenie. Później przeniósł wzrok na niego.
            - Itachi Uchiha, czy przyznajesz się do działania na rzecz wioski, które zaowocowało wykryciem spisku w dzielnicy klanu Uchiha?
            Więc tak dzisiaj nazywało się szpiegowanie własnej rodziny. Przymknął oczy, a Homura uznał za stosowne, by kontynuować, splatając dłonie tuż przed twarzą.
            - Czy dalej twierdzisz, że Fugaku Uchiha, głowa klanu, ma zamiar wykorzystać swoje wpływy wśród ANBU, by wywołać powstanie w momencie, w którym władza Hokage będzie osłabiona?
            Itachi podniósł głowę, patrząc na Trzeciego, jego ściągnięte brwi, pełne bólu spojrzenie.
            - Tak uważam.
            Trzeci zamknął oczy.
            - Czy twierdzisz, że twój osąd jest w pełni obiektywny, patrząc na relacje, które łączą cię z promotorem buntowników?
            - Homura!
            Członek rady skrzywił się na oburzony szept Trzeciego.
            - Nazywajmy rzeczy po imieniu, Hiruzen. On jest jego synem – Danzo wskazał go podbródkiem, nie zaszczycając spojrzeniem. – Omijanie tego faktu byłoby głupotą.
            - Fugaku Uchiha planuje zamach stanu. Chce odebrać władzę klanowi Senju, który zepchnął zasługi i przywileje Uchihów na bok. Dokona tego, choćby miał wykorzystać i skazać na śmierć swój klan – przerwał przywódcy Korzenia, przekrzywiając głowę – honor i duma łączą Uchihów. Głupotą byłoby lekceważenie ich siły.
            Później zapadła głucha cisza, cztery pary spojrzeń były utkwione w jego wyprostowanej, spokojnej sylwetce.
            - Itachi… - Sarutobi Hiruzen, Trzeci Hokage, zawiesił na nim swój zaniepokojony i zdziwiony wzrok. Nie odwzajemnił go. Nie zareagował na zaciekawienie pozostałych członków Rady. Wciąż wbijał wzrok w ziemię, czekając na słowa, których spodziewał się od momentu przekazania informacji Trzeciemu.
            Wiedział, po co się tutaj znalazł. Był jednym z najlepszych shinobi Wioski, najbardziej zaufanym kapitanem Hokage. Należał do klanu Uchiha. Znał ich słabe i mocne strony. Doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji, które niosłoby powstanie. Nadawał się idealnie, właśnie tak myślała Rada.
            Całe to spotkanie było jedynie formalnością. Sprawdzeniem jego wytrzymałości, naginaniem siły spokoju. Było pytaniami, które musiały zostać zadane, choć odpowiedzi i tak znano.
            Itachi, mam dla ciebie ważną misję.
            Słowa Hokage, dziwnie odległe i smutne, które w tamtym momencie uznał za podważenie jego siły, teraz utwierdzały go w przekonaniu, że nie znalazł się w gabinecie Hokage po to, by ze spokojem znosić niechęć Danzo, podejrzliwość Utatane i Mitokado oraz troskę Trzeciego.
            - Ma rację. Nie możemy ich lekceważyć. Musimy zapobiec wzmocnieniu powstańczych nastrojów. Uchiha nie mogą stanąć u drzwi tego biura. Pokonanie ich…
            - …zupełnie mija się z celem. Straty byłyby zbyt wielkie. Można załatwić to w inny sposób. - Danzo wbił w niego twarde spojrzenie, uśmiechając się krzywo. – Droga Rado, czasami należy podejmować trudne i nieetyczne decyzje. W imię Wioski.
            Droga Rada panicznie bała się potęgi Uchihów, dlatego wizja pozbycia się ich nie wywołała fali oburzenia. Jedynie falę ściągniętych brwi i zamyślonych spojrzeń, które spoczęły na nim.
            - Co masz przez to na myśli, Danzo? – Tylko Hokage poruszył się niespokojnie na swoim krześle, odwracając się w stronę członka Rady. Bruzdy na jego twarzy pogłębiały się z każdą nową uwagą radnych.
            Itachi nigdy nie wątpił w intelekt Hokage. Był on człowiekiem bystrym i spostrzegawczym, o szerokich horyzontach. Odrzucał uprzedzenie i starał się na wszystko patrzeć obiektywnym spojrzeniem.
            W tym momencie jednak „w imię Wioski” wywołało w nim falę subiektywnego niedowierzania.
            - Chcemy uniknąć przelewu niewinnej krwi, prawda? Chcemy też uniknąć niepotrzebnego zamieszania w Wiosce. Zauważam tylko, że moglibyśmy skorzystać z okazji, jaką jest posiadanie podwójnego szpiega w szeregach Uchihów. W dodatku wyjątkowo silnego szpiega.
            Hokage skrzywił się na słowa „podwójny szpieg”, patrząc na Danzo, przywódcę Korzenia, z niedowierzaniem i oburzeniem. Przez chwilę milczał, a jego usta otwierały się i zamykały, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa.
            Później zmarszczył brwi i zacisnął dłonie w pięści. Znalazł słowa. Według Itachi’ego były to słowa pozbawione siły i władzy.
            - To absurd. Nie chcę, byś mówił w podobny sposób w obecności Itachi’ego.
            - Absurdem jest ignorowanie dowodów, szanowny Hokage. Nie możemy czekać, aż Fugaku Uchiha zacznie sposobić się do walki. Nawet bez niego – ponownie wskazał go podbródkiem, nie odrywając chłodnego spojrzenia od twarzy radnych – jest w stanie przeniknąć do szeregów ANBU. Wszyscy wiemy, że nie tylko Itachi spośród Uchihów jest członkiem tajnych oddziałów.
            - Shisui nigdy by…
            - Dosyć, Hiruzen. – Pierwszy raz od dłuższego czasu odezwała się Koharu, która uprzednio wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Homurą. Teraz wyglądała na spokojną i zdecydowaną, przymknęła oczy, chowając dłonie w rękawy. – Sprawa jest jasna. Uchiha planują bunt. Chcą odebrać nam władzę. Żądają swoich praw. Są zbyt potężni, byśmy byli w stanie powstrzymać ich siłą i zbyt dumni, by zdołali ulec negocjacjom. Powinieneś wiedzieć o tym najlepiej, znasz mieszkańców Konohy.
            Itachi usłyszał pierwsze krople deszczu, które uderzyły w grube szyby gabinetu. Gdzieś w oddali ciemny firmament nieba rozświetliła pojedyncza błyskawica. Utkwił wzrok w burzowych chmurach ponad głowami radnych. Od zawsze lubił ciszę, która zapadała tuż przed zerwaniem się silnego wiatru, gęstej ulewy i piorunów. Była ostateczna i przytłaczająca. Zwiastowała potężną burzę.
            Ostateczną i przytłaczającą ciszę, która zapadła w gabinecie, przerwał wysoki głos Homury.
            - Uchiha Itachi, jesteś jedyną osobą, która może powstrzymać chaos, jaki zapanuje, jeśli nie zareagujemy na twoje relacje. Jesteś jedyną osobą, która może uchronić Wioskę przed wojną domową.
            Był jedyną osobą, która mogła powstrzymać Fugaku Uchihę, jednak oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Nie mieli pojęcia, w jaki sposób funkcjonuje jeden z najpotężniejszych klanów Kraju Ognia, nie znali jego dumy i niezależności, nie rozumieli zasad, które wpajano członkom od najmłodszych lat. Byli ślepi i chcieli, by został ich oczyma.
            Przeniósł swoje spojrzenie z burzowych chmur na pomarszczoną i pożółkłą twarz radnego.
            Wyraz twarzy Homury Mitokado zmienił się diametralnie. Jego starcze rysy wykrzywiły się w niemym przerażeniu, oczy rozbłysły niezrozumieniem i strachem. Był to bowiem człowiek panicznie bojący się rzeczy, których nie rozumiał.
            A w żadnym wypadku nie rozumiał nieludzkiego spokoju i ciszy, która wypełniała spojrzenie Itachi’ego Uchihy.
            Pokaże im tylko to, co uzna za stosowne.
            - Uchiha. Czy podejmiesz się wyeliminowania problemu w imię Wioski czy mamy zlecić to komuś innemu? Twojemu kuzynowi, na przykład? – Wyraz twarzy Danzo Shimury nie zmienił się, pozostał nienaturalnie napięty. Jedynie oko rozbłysło zdecydowaniem spod bandażów.
            - Droga Rado, zaledwie pięć minut temu byłem jeszcze Hokage i o ile się nie mylę, ten stan rzeczy nie uległ zmianie. Proszę więc nie podejmować tak kluczowych dla Wioski decyzji bez mojej zgody. A mojej zgody nie uzyskaliście i nie uzyskacie, dopóki nie rozważę wszelkich możliwości. – Wbrew sile słów, które Trzeci wypowiedział, ton jego głosu był spokojny. Twarz rozluźniła się nieco, zyskała na obojętności, dłonie leżały luźnie na stole, a oczy utkwione były w sylwetce Itachi’ego. Oczy pełne żalu, którego Rada nie mogła dostrzec.
            - Jakie możliwości!? Nie ma innych możliwości, klan Uchiha musi zostać wyeliminowany! – Koharu zmarszczyła gniewnie brwi, jasno i dobitnie prezentując swoją postawę.
            - Koharu-san – łagodne spojrzenie połączone z cichymi słowami opanowały złość starszej kobiety – Oni są moimi ludźmi. Nie pozwolę, by stracili życie przez próbę uniknięcia problemu. Jestem Hokage i będę ich bronił do samego końca.
            - Czyli już niedługo, Hiruzen. – Danzo wstał, wyminął stół i ruszył ku wyjściu. Zatrzymał się jeszcze przy jego sylwetce, już wyprostowanej i sztywnej, obdarzając go badawczym spojrzeniem. Nieustępliwym.
            - Oboje wiemy, Uchiha, że jesteś w stanie to zrobić. Jedyny.
            I wyszedł, nie komentując decyzji Hokage. Itachi wiedział, że „już niedługo” nie były słowami bez pokrycia. Wiedział to również Trzeci, który otrzeźwiał przez huk zamykanych drzwi.
            Spod ściągniętych brwi obserwował teraz pozostałą dwójkę radnych podążających śladem Danzo. Oni jednak minęli Itachi’ego bez słowa, bez spojrzenia czy zainteresowania.
            Gdzieś głęboko wewnątrz napawał się ich strachem. Przecież ludzie boją się i nienawidzą tych, których nie rozumieją.*
            Hokage wstał, unikając jego wzroku. Odwrócił się w stronę Wioski, pochłoniętej przez strugi deszczu i ciężkie chmury. Pustej, pozbawionej życia w szarości burzy.
            - Itachi, ja…
            Później zdjął trójkątny kapelusz z głowy, odwrócił się z głośnym westchnieniem.
            I otworzył szerzej oczy widząc, że gabinet był pusty.


            Od zawsze lubił deszcz. Spokojne, równomierne uderzanie kropel o drewnianą werandę, wzmożony szum potoku na patio rezydencji, zapach świeżości i oczyszczenia. Sasuke też lubił deszcz, może dlatego pojawiał się w progu jego pokoju wraz z ciężkimi chmurami majaczącymi na horyzoncie. Wtedy siadali na schodach, w milczeniu, wsłuchując się w szum mokrych liści i ciszę wypełniającą ulice Wioski.
            Lubił ciszę przed burzą. Absolutną i przytłaczającą. Czuł wtedy dziwne napięcie, podniecenie, oczekiwanie, które opuszczało jego ciało wraz z pierwszym, jaskrawym piorunem.
            Nie lubił burzy. Szumu i huku, rozbłysków i uderzeń. Nie lubił efektywności burzy, jej braku dyskrecji. Burza pozbawiona była dziwnej melancholii deszczu i bezwzględności ciszy. Była szalona i nieopanowana.
            Patrząc w ciemne, zawieszone nisko nad ziemną chmury doszedł do wniosku, że burza posiadała jeszcze jedną wyjątkowo irytującą cechę – niszczyła wszystko, co spotkała na drodze.
            Obserwując jeden z treningów pod okiem Fugaku Uchihy jego matka stwierdziła, że walcząc, przypominał burzę.

* Jak wszyscy wiedzą (a jak nie wiedzą, to dowiedzą się teraz) to autentyczne słowa Itachi’ego.

Odautorsko: No jest. Pisałam go… długo. Cholernie długo. Jest ważny, jak zapewne zauważyliście. Strasznie się napociłam przy klanie (tak, wiem, Granatowy Ryś jest zabawny, ale obiecuję, że jeszcze będzie miała swoje pięć minut w tej historii), przedstawieniu go w odpowiedni sposób. Wiem, że w tym opowiadaniu widać, jaką miłością darzę Uchihów, dlatego chciałam pokazać ich brudy. A było tego całkiem sporo. Jestem zadowolona, bądź co bądź. Chyba po raz pierwszy w życiu podoba mi się większa część epizodu. Nie wiem czy jest to związane z faktem, że odnalazłam przyjemność w pisaniu o Amie i Itaczu, czy rzeczywiście epizod jest znośny. Ocenę pozostawiam Wam : )
Wciąż jestem w tym przełomowym momencie historii, kiedy dwójka naszych bohaterów przechodzi mniej lub bardziej ważne zmiany. Tak, podkreślam to po raz setny, przepraszam. Chcę, żebyście zdawali sobie sprawę, że to nie jest i nigdy nie miało być sielankowe opowiadanie. Żeby nie było, że nie uprzedzałam.
Epizod ma 22 strony i kończąc go, przekroczyłam magiczną liczbę 200 stron historii Toki no Namida. To chyba całkiem nieźle, nie? 

PS Podkład zawdzięczam frankie. Cholernie klimatyczny.