Fugaku Uchiha siedział na
podwyższeniu, górując nad ciemną masą głów pochłoniętych szeptaniem.
Niewielkie, przyciemnione pomieszczenie, w którym unosił się zapach zbutwiałego
drewna, wypełnione było po brzegi mniej lub bardziej wpływowymi członkami
klanu. Gdzieś ponad zgiełkiem ich cichych rozmów Itachi dostrzegł pożółkłe,
stare zwoje, przedstawiające historię klanu Uchihów – od założenia, po dni
dzisiejsze. Z rozbawieniem zauważył przedstawione na nich ciemnowłose sylwetki
odziane w stroje ANBU; dziś rzadkością był Uchiha służący w elitarnych
jednostkach Hokage. Najwidoczniej jednak nie dla malarzy najwybitniejszego z
klanów, którzy przedstawili historię klanu na własny sposób. Najwidoczniej nie
dla Itachi’ego Uchihy.
Miejsce
po prawej stronie Fugaku Uchihy zajęte było przez mężczyznę z klanowej
starszyzny. Mężczyznę w podeszłym wieku, o bujnych brwiach i surowym, ostrym
spojrzeniu. Miejsce po lewej stronie Fugaku Uchihy było puste, a Itachi
doskonale zdawał sobie sprawę, że należało do następcy głowy klanu, w tym
wypadku do niego.
Stał
jednak w połowie długości pomieszczenia, ukryty pomiędzy przeciętnymi Uchihami,
obserwując spokojną twarz swojego ojca. Z tego miejsca miał idealny widok i na
najwybitniejszych członków, i na przeciętnych shinobi. Nie mogła mu umknąć
reakcja żadnego z członków klanu. Nie znalazł się tego dnia w świątyni Nakano po
to, by brać udział w ogólnej wrzawie, w szeptach pochłaniających Uchihów.
Znajdował
się tam po to, by obserwować, dlatego siedzenie na podwyższeniu, tuż po lewej
stronie jego ojca, było puste. Może nie tylko dlatego.
Spokój
wymalowany na twarzy Fugaku Uchihy nie udzielił się pozostałym członkom
tajemnego spotkania. Szeptali, czasami przekrzykiwali przytłumionym głosem swoich
sąsiadów, kiedy indziej dosadnie gestykulowali.
Itachi
stał w kącie, po części pochłonięty przez ciemność niewielkiego pomieszczenia.
Światło świec tlących się nad głowami zebranych padało jedynie na kontur jego
twarzy, lekko przekrzywionej. Dzięki bezruchowi i nie udzielaniu się w ogólnym
poruszeniu pozostali członkowie klanu nie zauważali go, nie zadawali pytań, nie
obdarzali czczym bądź nienawistnym spojrzeniem. Od zawsze miał zdolność do
wtapiania się w tło, właściwie nigdy nie czuł z tego powodu dyskomfortu.
Obserwując
w ciszy coraz bardziej rozdrażnione twarze ludzi kotłujących się wokół niego,
był prawie pewien, że długie oczekiwanie na przemówienie głowy klanu miało
wzmóc niepokój i postrach wśród Uchihów; jego ojciec prawdopodobnie chciał zagęścić
atmosferę w niedużym pomieszczeniu znajdującym się pod siódmą klepką. Większość osób miało
niewielkie pojęcie o tym, jakie nastroje panowały w dzielnicy przeznaczonej dla
najwybitniejszego z klanów, inni nie wiedzieli, dlaczego tajemne spotkanie
zostało zwołane, a największa i jednocześnie najbardziej hałaśliwa grupa
ciemnowłosych shinobi dość otwarcie wyrażała swoje poglądy na temat aktualnego
porządku w Wiosce.
Itachi
wiedział, po co trzy dni temu jego ojciec przywołał go w nocy do swojego
gabinetu, kilka godzin po powrocie Sasuke ze szpitala. Wiedział to już w
momencie, w którym przekroczył próg granatowego pokoju, napotykając spojrzenie
dwóch par ciemnych oczu – jednej surowej i pustej, drugiej pełnej troski i
łagodności.
Hokage
też wiedział. Może dlatego to właśnie Itachi stał teraz w tym miejscu, tuż przy
ścianie, stłoczony i pochłonięty przez ciemność nocy, obserwując i nasłuchując
ludzi, których mijał od najmłodszych lat na ulicy.
-
Drodzy pobratymcy. – Kiedy usłyszał donośny, wibrujący głos, nie musiał nawet
spoglądać na podwyższenie, by wiedzieć, że to nie jego ojciec przemówił. Słowa
mężczyzny po jego prawej stronie, który w tym momencie wstał, ukazując
niespodziewanie szerokie ramiona i umięśnioną, wyjątkowo sprężystą jak na swój
wiek sylwetkę, były przepełnione długo skrywanym gniewem. Głos jego ojca
zabarwiała zawsze ta sama nuta – władcza i bezdyskusyjna. - Zebraliśmy się tutaj po to, by omówić to,
co pochłaniało nasze myśli od dawien dawna, jednak teraz osiągnęło apogeum.
Na
sali zapadła cisza, od czasu do czasu przerywana szelestem ubrań czy stłumionym
chrząknięciem. Itachi podniósł wzrok, przesuwając spojrzeniem po głowach
zebranych, a tuż nad nimi, na samym środku, napotkał znajome, intensywne i
chłodne spojrzenie.
Fugaku Uchiha
wpatrywał się w miejsce, w którym stał jego syn przez dłuższą chwilę, zupełnie
jakby mógł dostrzec coś prócz kilkudziesięciu bardziej lub mniej rozmytych
twarzy, okalanych bujnymi, ciemnymi włosami. Zupełnie jakby wyczuwał znajomą
energię, która przecież powinna znajdować się po jego lewej stronie, jak nakazywał
obyczaj. I jak on pragnął.
- Wszyscy doskonale
wiemy, że Konoha powstała dzięki naszej ingerencji. Klan Uchiha był jednym z
pierwszych fundamentów Wioski Liścia. Od początku naszej historii cieszyliśmy
się sławą wybitnych shinobi. Posiadaliśmy władzę i możliwości. Mogliśmy
zmieniać Konohę. Mimo to nasi członkowie zaniechali rozlewu krwi i zawiązali
pokój z drugim silnym klanem – Senju. – Przez salę przetoczyły się pomruki
zdziwienia, kilka głów odwróciło się do swoich towarzyszy. Itachi obserwował
reakcję kątem oka, wciąż nie spuszczając spojrzenia ze swojego ojca i mężczyzny
ze starszyzny. Wyglądali tak, jakby liczyli na dokładnie taki odzew.
Itachi wiedział o
pokoju pomiędzy dwoma potężnymi klanami. Wiedział również, że potomkowie
jednego z nich obejmują stanowisko Hokage i podejrzewał, że jego ojciec użyje
tego argumentu, by wzbudzić złość i poczucie zdrady u tej mniej
wykwalifikowanej części klanu.
Duma i przynależność
od zawsze były jedną z głównych cech Uchihów. Cech zupełnie zbytecznych.
- O, tak, zbrataliśmy
się z klanem, który wytrenował pierwszych Hokage. Walczyliśmy ramię w ramię o
wolność Konohy, tworzyliśmy prawo. Z przymrużonymi oczyma patrzyliśmy na to,
jak obejmują władzę w naszej Wiosce. Nasi przodkowie nie zbuntowali się, gdy
została przydzielona nam klanowa dzielnica, właściwie cieszyli się, że pozbędą
się towarzystwa mniej utalentowanych shinobi. Przyzwyczailiśmy się do spojrzeń
pełnych strachu, którymi obdarzają nas pozostali mieszkańcy naszej Wioski. –
Głos mężczyzny podnosił się w miarę kolejnych słów. Jego sylwetka z każdą
sekundą wydawała się być coraz wyższa, czujne oczy spod bujnych brwi omiatały skupione
twarze ludzi zgromadzonych w niewielkim pomieszczeniu.
Itachi rozumiał, że mężczyzna
był urodzonym mówcą, potrafił budować napięcie i odpowiednio intonować swoją
wypowiedź. To była kolejna manipulacja jego ojca, dobranie osoby, która głosem
potrafiła wzbudzić respekt i zaufanie jednocześnie. Zdawał sobie sprawę, że on
sam wywoływał strach u większości z członków, dlatego powierzył to zadanie
osobie słabszej, podatnej na jego uwagi.
- I skończyliśmy
tutaj, ukryci pod deskami w naszej świątyni, obawiający się uszu ANBU. Ukrywamy
się, gdy klan Senju wciąż czczony jest przez mieszkańców – zakończył ciszej,
opuszczając wzrok. Cofnął się, wskazując ręką postać, która przez całą jego
mowę stała tuż za Fugaku Uchihą, pochłonięta przez ciemność pomieszczenia.
Itachi ściągnął brwi,
patrząc na krótkowłosą, wysoką dziewczynę, która stanęła na środku podwyższenia,
wyprostowana i dumna. Omiotła spokojnym, pewnym siebie spojrzeniem członków jej
klanu, nie zwracając uwagi na ciche szepty, które wypełniły salę.
Ayumi Uchiha, jego
rówieśnica. Skończyła Akademię w wieku dziewięciu lat, władała Dotonem i Katonem,
osiągnęła stopień jounina zaledwie rok temu, spektakularnie pokonując jednego z
Hyuugów. W jego środowisku dużo się o niej mówiło. W przeciągu roku od swojego
debiutu zyskała wiele przydomków, mniej lub bardziej trafnych. Najbardziej
popularnym określeniem był Granatowy Ryś, dzieło Shisui’ego, który po raz
pierwszy zobaczył ją w białej masce, gdy powykręcane, granatowe kosmyki
wystające zza porcelany przypominały, jak twierdził, frędzelki.
- Nazywam się Ayumi
Uchiha. Mam siedemnaście lat i dwa tygodnie temu brałam udział w
kwalifikacyjnych egzaminach do elitarnej jednostki ANBU – odezwała się głosem
potężnym i ochrypłym, zaciskając dłoń w pięść. To wystarczyło, by uciszyć głosy
zwątpienia, które zaczynały nabierać na sile.
– Pokonałam dwóch przeciwników wybranych dla mnie przez elitarnego
jounina. Jednym z nich był członek klanu Yamanaka, drugi Nara. Nie zaznałam
większych obrażeń, wykorzystałam ninjutsu, taijutsu i genjutsu. Zaliczyłam
testy na szybkość, wytrzymałość, siłę oraz umiejętności dodatkowe - przerwała,
odwracając się w stronę wysokiego, barczystego mężczyzny, który teraz opierał
się krzesło po lewej stronie Fugaku Uchihy.
- Ayumi nie dostała
się do ANBU. Elitarny jounin, który ją sprawdzał, stwierdził, że…
- Posiadam
umiejętności, które nie są pożądane w jednostce podległej wyłącznie Hokage!
Stwierdził, że, jako Uchiha, nie nadaję się do zespołu, który będzie wykonywał
tajne misje! - wykrzyknęła, uderzając się otwartą dłonią w pierś. Przerwała
przedstawicielowi starszyzny, który skwitował jej niesubordynację skrzywieniem
cienkich warg, jednak gdy z sali dobiegły go pełne niedowierzania parsknięcia,
wyraz jego twarzy powrócił do obojętności.
Wystąpienie dziewczyny
wzbudziło w członkach klanu zwątpienie. Na twarzach niektórych z nich widział zaskoczenie, jakby
wiadomość o tym, że ich klan został tak znieważony, była niemożliwa do
przyjęcia.
On przyglądał się temu
ze spokojem, nie spuszczając jednak wzroku z Ayumi Uchihy, która wymieniła
teraz porozumiewawcze spojrzenia z jego ojcem.
Wiedział, że kłamała. Rekrutant,
który przechodzi przez egzaminy, zostaje wyłoniony z shinobi Wioski przez Radę.
Decyzję o tym, czy zakwalifikował się do ANBU, zostaje podjęta tuż po walce z
kapitanem jednego z oddziałów. Kapitan nigdy nie uzasadnia odmowy.
Ayumi Uchiha albo nie dostała
propozycji członkostwa w elitarnej jednostce, albo jej umiejętności nie były
wystarczające, by przejść test, co dało jej pretekst do wymyślenia historii o
niemocy Uchihów.
Podejrzewał, że pierwsza opcja była
tą prawdziwą, jednak z racji tego, że jej dokonania były znane na całą Wioskę,
a jutsu rozwinięte, nikt z obecnych na sali nie zwątpił w taką wersję wydarzeń.
Nikt prócz niego.
Odchylił głowę, gdy wzburzenie
zaczęło nabierać na sile, członkowie dyskutowali między sobą, kilka osób
pokrzykiwało coś do Ayumi, która, z obojętnym wyrazem twarzy, zeszła z
podwyższenia, chowając się w cieniu pomieszczenia dokładnie tak, jak on.
- Jak sami słyszeliście, nie dość,
że została nam odebrana władza, zostaliśmy zepchnięci w wyludnione dzielnice
Wioski, to jeszcze pozbawili nas prawa do służenia tuż pod Hokage. Wszystko to
działo się na przestrzeni lat, cicho i dyskretnie. Przyznaję, że sami
zrozumieliśmy to, w co pogrywa Rada, dość niedawno, gdy skutki zaczęły być
widoczne. Zostaliśmy bez wyjścia, drogi odwrotu. Klan, który stabilizował siłę
Kraju Ognia.
Klan, który, według wierzeń ludności
i Hokage, maczał palce w ataku Kyuubi’ego sześć lat temu. Klan, który jako
jedyny ma władzę nad dziewięcioogoniastą bestią. Klan, którego dwójka przedstawicieli,
Mikoto i Fugaku Uchiha, znikli w pamiętny dzień. On o tym wiedział. Jego ojciec
postanowił to przemilczeć. A podwładni postanowili nie pamiętać.
- Więc co mamy robić? - krzyknął
długowłosy, smukły mężczyzna, który wstał, zwracając się bezpośrednio do mówcy.
-
Walczyć. - Po raz pierwszy odezwał się Fugaku Uchiha, wciąż nieco wycofany.
Siedział na krześle, policzek opierając na zgiętej ręce. Lustrował
pomieszczenie chłodnym i trzeźwym spojrzeniem, co w połączeniu ze spokojnym,
władczym głosem, natychmiast uciszyło wrzawę.
Członkowie
klanu wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem, świadomi tego, co znaczyły jego
słowa, w wielu wypadkach już gotowi na zarządzoną wojnę.
-
Blisko Hokage posiadamy szpiegów, którzy będą informowali nas o każdej decyzji,
jaką podejmie. Z wyprzedzeniem poznamy jego ruchy, co ułatwi nam zorganizować ciche
powstanie. Nie będziemy walczyć jak barbarzyńcy o utracone prawa. Stworzyliśmy
tę wioskę więc nie zadamy jej ran. Ludzie słusznie wciąż boją się sharingana. Po
prostu musimy wyjść z klanowej dzielnicy.
Później
był wrzask, chaos i liczne zdeterminowane spojrzenia. Były ściągnięte brwi,
pięści i dumne postawy.
On
wycofał się równie niezauważenie, jak się pojawił. Znikł w ciemności,
przymykając zmęczone oczy.
Widział
wiele. Rozumiał manipulację i ignorancję. Znał nastroje członków klanu, widział
ich determinację. Od dzieciństwa znał siłę.
Według
jego ojca był jednym z nich. Według Hokage potrafił dostrzec dużo więcej.
Konoha
pogrążona była we śnie. Cicha i spokojna tak różniła się od gwaru i tłoku, jaki
panował tu za dnia. Gdyby nie miejsce, które właśnie opuścił, mógłby
powiedzieć, że o tej porze nikt nie spiskował, nie śledził, nie walczył o życie
i wolność, jak za dnia. Mógłby powiedzieć, że on, kapitan ANBU, nie miał tu nic
do roboty.
Później
jednak wskoczył na dach świątyni, kierując się w stronę biura Hokage, w którym
wciąż oczekiwano raportu kapitana szóstego uderzeniowego oddziału ANBU.
Płomienie
zawzięcie lizały patyk, który wsadziła prosto w żar. Napawała się cichymi,
ostrzegawczymi syknięciami ognia, jego nagłymi, czerwonymi rozbłyskami
otulającymi jej twarz światłem bardziej jaskrawym, niż blask księżyca.
To
była swoista rozrywka. Wpychanie patyka do ognia i czekanie na jego reakcję,
która była tysiąc razy żywsza od reakcji ludzi otaczających ją od kilku dni.
Znajdowali
się w połowie drogi do Oto, niedaleko Doliny Końca. Shisui zarządził kolejny
postój, trójka jego podwładnych wykonała rozkaz bez sprzeciwu. Dokładnie
wiedzieli, co mają robić, każdy z nich rozszedł się w inną stronę; chłopak z
dziwnymi, białymi oczami przysiadł na najwyższym z otaczających ich drzew, ciemnowłosa dziewczyna znikła w cieniach
puszczy, wyruszając na zwiady, a Anko stała nieruchomo na warcie, co jakiś czas
podrywając szybko głowę, gdy jakieś zwierze przebiegało niebezpiecznie blisko
ich obozu. Była wyjątkowo skupiona i Amaterasu z przekąsem zauważyła, że
kobieta w czasie całej tej podróży nie zwróciła się do niej ani jednym słowem.
Nawet
Shiro i Ryu oddalili się od ogniska, choć na początku wizja pomocy najemników
zbulwersowała oddział. Shisui stwierdził, że nie zna ich umiejętności i nie
może ufać celom, dlatego lepiej będzie, gdy pozostaną przy, jak to ujął, ich
księżniczce. Dopiero w momencie, w którym odezwała się po raz pierwszy w czasie
podróży, zarzucając mu brak ufności do osądów i decyzji Hokage, który połączył
Shiro i Ryu z jego oddziałem, zamilkł i zaczął rozważać jej propozycję.
Chwilę
później dodała, że przecież i tak brakuje im jednego członka oddziału, dlatego
pomoc od najemników nie będzie pozbawiona sensu. Shisui na ten argument
przytaknął , oddalając ich do bezpiecznych i niewymagających zbytnich
umiejętności zajęć; zbierania chrustu i polowania.
Ryu
zajął się drewnem, a Shiro, dzięki umiejętności wykrywania energii, polował.
W
tym momencie gratulowała samej sobie pomysłu odesłania ich, bo od dwóch godzin
siedziała samotnie przy ognisku, otulona kocem, pozbawiona jakiegokolwiek
zadania. I wbijała spopielony patyk w żar, ignorując kiełbaskę, która wyraźnie
już zwęglona wręcz prosiła się o zdjęcie z gałęzi.
Była
wykończona podróżą, tempem, jakie narzucił Shisui, prawdopodobnie rozkoszując
się jej zdyszanym oddechem i kroplami potu, które już po pół godzinie wystąpiły
na czole. Nie była przygotowana na taki wysiłek, rany po ataku na Konohę wciąż
jej doskwierały, ciało wciąż reagowało na nagły i brutalny ubytek chakry,
a samopoczucie… wciąż pozostawiało wiele do życzenia.
Nie
odezwała się jednak ani słowem, być może z przyzwyczajenia nie chcąc dać
satysfakcji jednemu z posiadaczy sharingana. Zacisnęła usta i biegła dalej,
świadoma tego, że gdyby wywiązała się walka, ona zasnęłaby w połowie rzucania
pierwszego kunai’a.
Teraz
z jękiem niezadowolenia przywitała nasilający się ból w ramieniu. Rana po
sztylecie była idealnym sygnalizatorem jej zmęczenia - gdy osiągało poziom
alarmowy, rana wyła paraliżującym bólem, prosząc o zmienienie opatrunku.
Westchnęła,
zrzuciła z siebie koc, a w ślad za nim poszła duża, szara koszula Shiro, którą
pożyczył jej tuż po opuszczeniu Konohy. Lasy Kraju Ognia były gęste, a co za
tym idzie, temperatura spadła o kilka stopni tuż po oddaleniu się od terenów
Wioki Liścia.
Pozostała
w samym sportowym staniku, witając chłód nocy dreszczami i gęsią skórką. Ostrożnie
rozwinęła bandaż na ramieniu, marszcząc nos.
-
Ohydnie wygląda ta rana. - Na dźwięk rozbawionego, miękkiego głosu skrzywiła
się jeszcze bardziej. Spojrzała na Shisui’ego znad nowej rolki bandażu,
wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu.
Chłopak
zaśmiał się pod nosem, jego błękitne, kocie oczy rozbłysły satysfakcją, a on sam oparł się o drzewo, krzyżując ręce
na klatce piersiowej.
-
Jak na razie wszystko jest w porządku. Żadnych śladów najemników czy choćby
uchodźców z Oto. Chyba naprawdę wszystkich tam powybijali, jednak oddział
pozostanie do rana na swoich stanowiskach.
Zignorowała
jego słowa, przyglądając się smukłej sylwetce, którą teraz oświetlały jedynie
tańczące płomienie, nadając jego twarzy nieco łagodniejszych rysów. W
ciemnościach jego włosy wyglądały na gładsze i bardziej lśniące, oczy wydawały
się ciemniejsze, a cyniczny uśmiech przygasł.
Przełknęła
głośno ślinę zdając sobie sprawę z tego, że przez chwilę wydawało jej się, że
patrzy na Itachi’ego, nawet jego ruchy były podobne, równie płynne i wyważone.
Ściągnęła
brwi i powróciła do bandażowania, starając się nie patrzyć w jego stronę.
Musiała
być naprawdę zmęczona.
-
To na czym stanęły wasze relacje? - Drgnęła, gdy jego głos nie brzmiał dużej
miękko i cynicznie, był spokojny, niski i zachrypnięty. Syknęła, kiedy z
nieuwagi dotknęła palcami rany przy obojczyku.
-
Na tym, na czym stają relacje uczennica-nauczyciel, Lisie - odpowiedziała
wesoło, unosząc wzrok.
Uśmiech
znikł z jej twarzy gdy zobaczyła, że Shisui nie stał już dłużej przy drzewie,
teraz znalazł się niebezpiecznie blisko niej, stojąc tuż nad jej pochyloną
sylwetką. Gdy podniosła wzrok, nie zobaczyła błękitnych czy ciemnych oczu,
widziała szkarłat i czerń.
Widziała
sharingana, który błyszczał złowrogo w ciemności.
Nie
wiedziała, w którym momencie znalazła się przy jednym z drzew, uderzając
boleśnie gołymi plecami o chropowatą korę. Silna i umięśniona ręka odgrodziła
jej drogę ucieczki, a ciepły oddech owionął policzek.
Ze
zdziwienia i bezradności jęknęła, wdychając otumaniający zapach męskiego potu,
zimnego poranka i piżmu.
Doskonale
znała ten zapach, doskonale znała specyficzny strach, który ogarnął teraz każdą
komórkę jej ciała. Znała jeszcze ciepło tego ciała i głębokie spojrzenie, które
teraz przygwoździło jej postać.
Trzęsła
się, walcząc z myślą, że właśnie patrzyła na Itachi’ego. Itachi’ego
pozbawionego maski i ran po walkach, które odbył.
Zupełnie
oszołomiona starała się wyrwać z jego żelaznego uścisku, jednak on jak zwykle
był silniejszy, przygważdżając ręką jej nadgarstki tuż nad głową. Syknęła z
bólu, czując, jak szwy na ranie zaczynają puszczać.
-
Zadałem pytanie. Odpowiedz. - Usłyszała niskie mruknięcie gdzieś pomiędzy
obojczykiem i szyją, później poczuła gorący oddech wędrujący do góry.
Nie
wiedziała, czy gęsia skórka wywołana była przez chłód nocy, czy jego oddech,
spojrzenie i rękę, która wciąż znajdywała się niebezpiecznie blisko twarzy.
I
właśnie ta ręka chwyciła jej podbródek, zmuszając ją do uniesienia wzroku. Do
tego momentu była przekonana, że bezsenność, walki i długa podróż wywołały
omamy, które musiała po prostu przeczekać, by następnie nadrobić ubytek we śnie,
jednak w momencie, w którym ujrzała ściągnięte brwi i szkarłatne oczy wpatrzone
w nią z chłodem, wyższością i jednocześnie fascynacją, uświadomiła sobie, że
człowieka przed nią nie można było uznać za omam. Omamy nie patrzyły w tak
charakterystyczny dla Itachi’ego sposób.
Później
znów wciągnęła jego zapach, który w tym momencie kojarzył jej się jedynie z
deszczem i mokrą ziemią, z herbatą i kawą, z ciemną posiadłością, w której
mieszkał, z drobnymi dłońmi Sasuke, z bólem i satysfakcją, z jego ciemnymi,
bezdennymi tęczówkami, z każdym spojrzeniem pełnym chłodu i zaintrygowania.
Zapach,
który kojarzył jej się z domem.
Później
już nie myślała, gdzie kończył się omam, a zaczynał prawdziwy Itachi. Wydawało
jej się, że śni, świat był tak rozmazany i jednolity, liczył się zapach,
spojrzenie i dotyk, silny i delikatny, zadający ból i łagodzący go, pełen
gwałtowności i opanowania. Wiedziała, że Itachi dotyka w taki sposób,
absurdalne zestawienie wszystkich jego cech, które doprowadzały ją do złości,
zrezygnowania i fascynacji.
W
tym momencie doprowadzał ją do zmrużonych powiek, drżących, bezwładnych rąk, do
gęsiej skórki i gwałtownych uderzeń gorąca. Tym razem to ona była bierna, a on
podejmował działanie.
To
on wpił się w jej usta, to on odebrał jej oddech i zdolność logicznego
myślenia.
Nigdy
nie wyobrażała sobie pocałunku Itachi’ego Uchihy, ale teraz wiedziała, że byłby
dokładnie taki - zaborczy, by zrozumiała, że to on jest górą, że gdy tylko
chce, może ją posiąść. I delikatny, by nigdy nie dowiedziała się czy nie była
to jej wyobraźnia.
-
Shisui! Co ty wyprawiasz!?
Potem
był gwałtowny upadek, świat zatrząsł się i rozpadł na kawałki, niebo i twarz
Itachi’ego rozsypały się pomiędzy jej palcami.
Uderzył
w nią chłód, zapach ogniska, o którym zupełnie zapomniała, zapach puszczy i
ból, który promieniował z ramienia i głowy.
Na
chwilę przestała oddychać, zbyt wiele bodźców uderzyło w nią naraz, nagle
poczuła chłodną i wilgotną ziemię, a jej ramionami ktoś potrząsał.
-
Fumiko! Spójrz na mnie, do cholery! - spełniła prośbę z wysiłkiem, unosząc na
wpół przytomne spojrzenie na ciemnowłosą kobietę, która zdjęła swoją okrągłą
maskę i przyglądała jej się teraz zmartwionym wzrokiem.
-
A-anko…? - wydusiła, dziwiąc się, że jej głos był ochrypły i łamiący się.
Ale
kobieta, widząc, że odzyskała przytomność i władzę nad swoim ciałem, wstała i
odwróciła się dynamicznie, podchodząc z zaciśniętymi pięściami do drugiej
siedzącej postaci.
-
Popierdoliło cię!? Genjutsu? Chciałeś ją zabić? Znowu mieszałeś komuś w głowie?
Mężczyzna
wyprostował się z wysiłkiem, a jego twarz wykrzywiało zmęczenie i zirytowanie.
Spojrzał przelotnie na wściekłą Anko, której krzyki przywołały resztę oddziału,
zmierzających w ich stronę szybkim krokiem, a później przeniósł ciężki wzrok na
nią.
Zbladła,
poczuła, jak świat znów wiruje, gdy uśmiechnął się z satysfakcją, a jego oczy
rozbłysły. Niebieskie, nie czarne.
Shisui,
nie Itachi.
Chyba
chciała wstać i uderzyć go, chciała coś powiedzieć, wykrzyknąć, jednak ciało
odmówiło posłuszeństwa, nogi zadrżały, a ona znów wylądowała pod drzewem, z
bladą i spoconą twarzą. Bezradna.
Na
ustach wciąż czuła gorący oddech, w powietrzu wciąż unosił się zapach piżmu.
Tępy
wzrok utkwiła w zbliżającym się Shiro, który obrzucił ją zmartwionym wzrokiem,
a następnie wziął jej bezwładne ciało na ręce. Nie protestowała, miękkość jego
uścisku przywitała z ulgą.
Znad
grzywy białych jak śnieg kosmyków dostrzegła oddalającą się, wysoką sylwetkę,
która, jakby czując jej spojrzenie na plecach, odwróciła się.
Usta
Shisui’ego ułożyły się w standardowym, cynicznym uśmiechu, a jej wciąż się
wydawało, że były nieco zaczerwienione, zupełnie jak po długim, namiętnym
pocałunku.
-
To tak się nazywają relacje uczennica-nauczyciel? - I odszedł, ignorując jej
sztuczny uśmiech i odległe spojrzenie.
Pierdolony Uchiha.
I
choć patrzyła na plecy Shisui’ego, nie miała pojęcia, do którego z nich odnosiła
się ta myśl.
Bezszelestnie
przysiadł w progu rozsuwanych drzwi swojego pokoju. Napiął mięśnie, wyciszył
oddech, przygotował się do ataku; jego organizm automatycznie reagował tak na
każde nowe, nieznane miejsce. Instynkt shinobi przygotowywał go do ewentualnej
walki.
Problem
polegał jednak na tym, że Itachi stał w wejściu do swojego pokoju,
umieszczonego gdzieś w środkowej części rezydencji, której zakamarki poznawał
od najmłodszych lat.
I
patrząc na pomieszczenie skąpane w promieniach wschodzącego słońca, nie
poznawał go. Miejsce, w którym dorastał, odebrał jak każdy inny budynek czy
pokój. Jak część misji.
Przeszedł
przez próg, rzucając maskę ANBU na posłane łóżko. Mikoto codziennie zaglądała
do surowo wyposażonego pokoju, szukając rzeczy, które znajdowały się nie na
swoim miejscu. Każdego dnia zastawała ład. Każdego dnia widział ślady po
drobnych dłoniach, które wygładzały posłanie.
Dzisiaj
posłanie pozostało nietknięte, całą noc spędził poza domem. Mikoto i Fugaku
przekonani byli, że dostał ważną misję poza granicami Wioski. Ze względu na to,
że, według nich, był jednym z dwóch szpiegów, którzy przynieść mieli Uchihom
zwycięstwo, przystanęli na brak jego obecności na Posiedzeniu. I tuż po nim.
Pozbył
się więc idealnie czystego ubrania ANBU, które mogłoby przyciągnąć bystre
spojrzenie Fugaku Uchihy, zastępując je zwykłym, czarnym golfem z haftowanym
herbem klanu.
Szara kamizelka z niespodziewanym ciężarem
upadła na ziemię. Coś zadzwoniło w jednej z kieszeni, uderzając o panele.
Zmarszczył
brwi, ostrożnie podnosząc ubranie. Sięgając do kieszeni, poczuł na skórze chłód
metalu.
W
dłoni trzymał naszyjnik wykonany z imitacji srebra. Trzy niewielkie kółka były
połączone cienkim rzemykiem, przerwanym w połowie długości. Pamiętał dzień, w
którym zobaczył go po raz pierwszy na straganie we wschodnich okolicach Wioski,
miejscu, które teraz było doszczętnie zniszczone przez ostatni najazd
najemników.
Pamiętał,
że Daimyo kupiła właśnie ten naszyjnik, mając do wyboru dużo bardziej kobiece i
delikatne.
Trzy
kółka, rzemyk.
Pamiętał,
że właśnie ten naszyjnik pękł mu w dłoniach, gdy Daimyo spadała z muru
otaczającego Wioskę, tuż po tym, jak uratowała mu życie. Metalowe kółka
rozbłysły wtedy światłem z wybuchów, które ich otaczały, a czerwone, znajome
oczy ożywiły się, rozbłysły strachem, drobna dłoń sięgała ku jego własnej.
Wtedy
musiał schować pęknięty naszyjnik do kieszeni, zapominając o nim w chwili, gdy
zapach bzu znikł, stłumiony przez kurz i spaleniznę zniszczonej Wioski Liścia.
Ściągnął
brwi, kładąc zniszczony naszyjnik na niewielkim stoliku tuż obok futona. Teraz
nie posiadał właściciela. Podejrzewał, że Mikoto, gdy wejdzie o poranku do jego
pokoju, będzie wiedziała, co zrobić z nieprzydatnym przedmiotem.
Ubranie
ANBU schował w jednej z niewielkich szuflad, które znajdowały się w jego
szafie. Złożone w kostkę i przykryte zwojami, było niewidoczne dla ciekawskich
oczu, które czasami niespodziewanie przekraczały progi jego pokoju.
Chciał
opuścić pomieszczenie, wciąż skąpane w świetle różowego, wschodzącego słońca.
Powoli słyszał gwar budzącej się do życia Wioski dochodzący z ulicy, przy
której stała posiadłość głowy klanu.
Uchiha
Itachi porzucił nocne życie wraz z pozbyciem się z twarzy porcelanowej maski.
Gdy słońce wschodziło, był częścią klanu, wybitnym shinobi, synem i bratem, do
niedawna nauczycielem. Nikt nie śmiał nawet pomyśleć o tym, że wraz z zachodem
słońca stawał się szpiegiem.
Chciał
więc powrócić do roli wybitnego shinobi, jednak usłyszał huk, a następnie ciche
stęknięcie.
Jego
instynkt szpiega sam zareagował, wyciszył chakrę, wyostrzył słuch. Kunai sam
znalazł się w jego dłoni, oczy same znalazły niewielkie wybrzuszenie i cień w
drzwiach prowadzących na korytarz.
Jednak
z racji tego, że słońce już wstało, oblewając jego sylwetkę ciepłymi
promieniami, nie pozwolił instynktowi wyrzucić kunai’a w cel. Bezszelestnie
znalazł się tuż przy drzwiach, odsuwając je błyskawicznie.
Szelest,
uderzenie ciała o podłogę i zaskoczone westchnienie.
Z
dołu spojrzały na niego zaspane, ciemne jak heban oczy, które zdezorientowanym
spojrzeniem omiotły jego twarz.
-
Nii-san? - Sasuke Uchiha nie powstrzymał ziewnięcia, przykładając do ust rękę,
w której ściskał rzeźbiony sztylet. Starszy niż oni wszyscy razem wzięci.
Itachi
wypuścił powietrze nosem, chowając kunai’a do kieszeni tak, by umknęło to wciąż
zaspanym oczom Sasuke.
-
Nii-san, ja… zasnąłem – stwierdził chłopak, rozglądając się po korytarzu, na
którym musiał spędzić dzisiejszą noc. - Czekałem na ciebie i zasnąłem.
Czuwał
pod jego pokojem przez całą noc. Musiał wymknąć się z zupełnie innej części
posiadłości, umykając czujności jego ojca i czekając na niego.
A
on niemal rzucił w niego kunai’em. W każdej chwili mógł zobaczyć jego maskę,
jego nienaruszone ubranie. Mógł powiedzieć o tym ojcu. Mógł go zdemaskować.
Zasnął.
A co gdyby tak się nie stało? Czy w obowiązku szpiega było pozbywanie się
przeszkód, które mogłyby zagrozić jego misji?
Czy
musiałby zabić sześcioletniego brata, który czekał pod jego pokojem przez całą
noc?
Westchnął,
ignorując zaciekawione spojrzenie Sasuke. Musiał odstawić go do jego własnego
pokoju, nim posiadłość zbudzi się do życia.
Sasuke
nie protestował, gdy wziął go na plecy. Zacisnął drobne dłonie na jego golfie,
oplatając go nogami i rękoma. Nad uchem słyszał jego spowalniający oddech.
-
Nii-san, pójdziemy razem potrenować? - odezwał się cicho, uparcie lecz
nieskutecznie walcząc z nadchodzącym snem.
Itachi
trzymał swojego młodszego braciszka, nie pozwalając mu upaść. Skręcił w kolejny
korytarz ogromnej posiadłości Uchihów, stąpając cicho i pewnie po zakamarkach,
które znał przecież od dzieciństwa.
-
Następnym razem, Sasuke. Następnym razem - odpowiedział równie cicho, gdy do
jego uszu dotarł spokojny, równomierny oddech brata.
Kiedy
przykrywał Sasuke kołdrą w shurikeny, słońce wpadało już do pomieszczenia przez
rozchylone drzwi prowadzące na dziedziniec. Dzień wstał, słyszał ciche rozmowy
służek, które, rozpoczynając pracę, przechodziły przez niewielki placyk w centrum
posiadłości. Co chwilę wybuchały stłumionym chichotem. Słyszał odległe krzyki
shinobi Uchiha, którzy trenowali zaledwie dwieście metrów od zachodniego
wejścia do posiadłości. Komendy mieszały się z hukiem drewna uderzającego o
drewno - wywnioskował z tego, że dzisiaj zajmowali się walką kataną.
Słyszał
przyjemny, czysty głos nucący cichą melodię. Mikoto już wstała, ostrożne kroki
utwierdziły go w przekonaniu, że krzątała się po pokoju, który oddzielony był
od tego Sasuke jedynie cienkim shouji.
Jeszcze
raz spojrzał na twarz młodszego Uchihy, spokojną i bladą. Zastanawiał się, do
jakiego momentu jego twarz we śnie wyglądała równie beztrosko, co Sasuke. Czy
kiedykolwiek wyglądała.
Opuścił
pomieszczenie, uprzednio zamykając drzwi na dziedziniec, z którego wciąż
dobiegały chichoty i szmer cichych rozmów. Jego sześcioletni brat potrzebował
długiego i mocnego snu, by w przyszłości stać się równie niezawodnym shinobi,
co jego wzór.
Itachi
miał tylko nadzieję, że będzie shinobi i za dnia, i w nocy.
Wszedł
na dziedziniec, przechodząc obok niewielkiego oczka, którego woda spływająca po
kamiennych schodkach wiecznie wypełniała placyk przyjemnym dźwiękiem
chlupotania. Minął dwie służki, jedną w podeszłym wieku, drugą wyglądającą na
niewiele starszą od niego. Kiedy przesunął po nich spokojnym spojrzeniem,
umilkły, odchrząknęły, jakby ich przerwana rozmowa dotyczyła właśnie niego i
pospiesznie oddaliły się, trzymając w
drżących dłoniach brudne pościele i ubrania.
Przeszedł
obok pawilonu Fugaku Uchihy, wiecznie zamkniętego na zewnętrzny świat. Wiecznie
ciemnego, wypełnionego niezmąconą ciszą. Jako dziecko nie zapuszczał się w te
tereny posiadłości, nie lubił ciszy i zaduchu wywołanego przez stojące pomiędzy
papierowymi ścianami powietrze.
Teraz
przywykł do tego, podobna cisza i zaduch panowały w trakcie walki, gdy
oczekiwało się na ruch przeciwnika.
-
Twój brat potrzebuje dużo snu - stwierdził Fugaku Uchiha gdzieś za jego
plecami, wraz ze słowami uwalniając wcześniej stłumioną chakrę.
Itachi
nie odpowiedział. Spojrzał na niego przez ramię, lokalizując jego sylwetkę
opartą o rozchylone drzwi. Mimo tego, że strój kapitana policji zamienił na
zwykłą, grafitową yukatę, wciąż wyglądał równie dumnie i pewnie, co zaledwie
kilka godzin temu w pomieszczeniu ukrytym pod siódmą klapką.
Zrozumiał,
że tymi słowami Fugaku Uchiha chciał dać mu do zrozumienia, że nie powinien był
dopuścić do sytuacji, w której Sasuke zachowałby się tak nieodpowiedzialnie.
Normalnie, jak na swój wiek.
Zupełnie
jakby żądał, by Itachi ograniczył kontakt z jego drugim synem.
Zmarszczka
na czole Fugaku Uchihy pogłębiła się, gdy zmierzył go czujnym spojrzeniem
szarych oczu.
-
Jak poszła misja?
Przekrzywił
głowę, wahając się nad odpowiedzią.
- Powiodła
się.
Mężczyzna
skinął prawie niezauważalnie głową, wciąż nie wyjmując dłoni z rękawów yukaty.
-
Musisz nadrobić zaległości. Wczorajsze posiedzenie przyniosło wiele zmian. -
Niski tembr jego głosu zawibrował na słowie „musisz”.
-
Nie.
Powiedział
to, nie spuszczając wzroku ze starszego Uchihy. Nie mówił głosem przepełnionym
jakimikolwiek emocjami, jego twarz nie drgnęła, jednak widząc reakcję Fugaku,
którego oczy zwęziły się niebezpiecznie, a usta wykrzywiły w grymasie, dodał po
chwili:
-
Hokage zapowiedział wiele misji ANBU w najbliższym czasie.
Twarz
mężczyzny rozluźniła się nieco, kiedy nie dostrzegł żadnych zmian w spokojnej
sylwetce swojego syna.
Fugaku
Uchiha nie należał do osób ślepych. Od dwudziestu lat był kapitanem policji w
Konoha-Gakure, pełnił również rolę głowy klanu Uchiha. Jego stanowisko nie
dopuszczało, by pozbawiony był zdolności dostrzegania szczegółów, łączenia ich
w fakty.
Doskonale
znał swoich pracowników, potrafił poznać zamiary shinobi po jego zachowaniu. Był
podejrzliwy i czujny.
Problem
polegał jednak na tym, że Fugaku Uchiha nie miał pojęcia o swojej rodzinie. Nie
znał jej tak, jak shinobi, nie dostrzegał tego, że jest osobną całością, że nie
można zrozumieć jej miarami kapitana policji. Nie widział każdego domownika z
osobna. Nie wierzył, że któryś z nich mógłby wyznawać inne prawdy, niż on sam.
W
domu jego czujność i podejrzliwość ograniczała się do kontrolowania
wypełnianych przez rodzinę obowiązków wobec klanu.
Jego
własne ograniczenie zaprowadziło go do sytuacji, w której się znalazł. Do tego,
że jego syn był podwójnym szpiegiem, a on wierzył w każde jego słowo.
-
Jesteś naszym asem w rękawie, Itachi, pamiętaj o tym. Klan powierzył ci swój
los. Nie możesz zawieść.
Był
szybki. Itachi drgnął niezauważalnie, gdy Fugaku pojawił się tuż przed nim.
Sylwetka starszego Uchihy była postawniejsza, ramiona szersze, ręce bardziej
umięśnione.
Gdy
spojrzał na niego z góry, a jego sharingan rozbłysnął, Itachi zrozumiał, że to
miała być groźba.
Uniósł
spokojne, puste spojrzenie na twardą twarz starszego Uchihy i odwrócił się, wbijając
ręce w kieszenie.
-
Nie będzie mnie na kolacji.
Odchodząc,
słyszał jak Fugaku wypuszcza powietrze nosem. Na plecach czuł palące, czujne spojrzenie
sharingana.
W
tamtym momencie nie żałował, że jego rola nie ograniczała się jedynie do tej za
dnia. Przez chwilę nie widział absurdu sytuacji, w której się znalazł.
Była
to jednak jedna, ulotna chwila, bo sto metrów za pierwszym zakrętem
oddzielającym blok głowy klanu od reszty rezydencji stało dwóch zakapturzonych shinobi.
Kiedy
klęczał w biurze Hokage, słońce było już w zenicie, a jego promienie wlewały
się leniwie do okrągłego pomieszczenia przez duże okna. Głowę miał opuszczoną,
mimo to czuł na powiekach uporczywe światło, wyjątkowo silne i jasne.
Hokage
złamał umowę. Itachi zgodził się na przekazywanie informacji o nastrojach i
planach w dzielnicy klanowej pod warunkiem, że żaden obcy ANBU nie przekroczy
granicy rezydencji jego rodziny. Wiedział, że sprawdzi się w tej roli
najlepiej, chciał wyeliminować jakiekolwiek szanse na niepowodzenie. Co, gdyby
ciekawski Sasuke natknął się kiedyś na shinobi w porcelanowej masce?
Tego
dnia jednak dwóch ANBU pojawiło się w pawilonie jego ojca. Ich obecność nie
groziła zdemaskowaniem jego roli, Fugaku był świadomy tego, że jego syn jest
kapitanem jednej z jednostek, jednak Itachi nie chciał obcych na terenie
rezydencji. Nie chciał, by ktokolwiek obcy mieszał się w sprawy jego klanu.
Nikt
bowiem nie mógł zrozumieć tej sytuacji lepiej, niż sam Uchiha.
Teraz
klęczał, opuszczając głowę przed Hokage i pozostałymi członkami tajnego
posiedzenia. Kiedy pojawił się w gabinecie, słońce, niepowstrzymane przez żadne
zasłony, uniemożliwiło mu rozpoznanie zacienionych postaci. Dwójka ANBU, którzy
eskortowali go do Kwatery Głównej, wyjątkowo czujnie śledząc jego ruchy,
opuściła gabinet tuż po delikatnym kiwnięciu głowy osoby, która siedziała
pośrodku podłużnego stołu. Z tego ledwo zauważalnego ruchu wywnioskował, że to
Hokage znajdował się w połowie stołu, siedząc dokładnie naprzeciw niego.
W
pomieszczeniu panowała cisza. Itachi milczał, wpatrując się spokojnym wzrokiem
w podłogę. Czekał na wyjaśnienia. Czwórka postaci milczała, bacznie go
obserwując. Czekali na jakąś reakcję z jego strony, przejaw zniecierpliwienia.
Po
dłuższej chwili Hokage odchrząknął cicho, odrywając tym samym spojrzenia
pozostałej trójki od jego osoby.
-
Itachi Uchiha, kapitan szóstego uderzeniowego oddziału ANBU, zamieszkujący dzielnicę
klanu Uchiha, syn Fugaku Uchihy, kapitana policji w Konoha-Gakure i głowy klanu,
oraz Mikoto Uchihy, chuunina Wioski Ukrytej W Liściu. Brat Sasuke Uchihy, aktualnie
uczęszczającego do Akademii. – Monotonny, nieprzyjemnie skrzekliwy głos należał
bez wątpienia do kobiety po lewej stronie Hokage. Odezwała się w momencie, w
którym Trzeci ściągnął brwi i spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem. Jej
pomarszczona, pulchna dłoń zacisnęła się wtedy na karcie, na której jego
życiorys ograniczał się do krótkich, treściwych informacji.
Później
nastąpiła cisza, w której cztery pary spojrzeń spoczęły na nim, czekając na
przytaknięcie.
A
on wciąż milczał, pochylony przed Hokage, z przymkniętymi oczyma. Słońce nie
padało już na jego powieki, schowało się za gęstymi, burzowymi chmurami.
-
Tak, to on, Koharu. – Znużony głos Hokage uprzedził go. On skitował to
uniesieniem powiek, a Koharu Utatane, członkini Rady Konohy, niezadowolonym
prychnięciem.
-
Oczywiście, że on. Tylko Uchiha jest na tyle arogancki, by ignorować pytanie
Rady – Danzo Shimura mówił wiecznie tym samym głosem; oschłym, cichym i zachrypniętym. Kiedy Itachi zobaczył go po
raz pierwszy, w trakcie pojedynku, od którego zależało czy zostanie przyjęty do
ANBU, patrzył na niego z chłodną ignorancją. Nie wierzył, że Hokage przystanie
na Uchihę w składzie elitarnych jednostek.
Tak
się jednak złożyło, że w tym momencie był kapitanem jednego z najbardziej
niezawodnych oddziałów.
-
Te uwagi możesz zostawić dla siebie, Danzo. - Hokage rzadko kiedy bywał
wyprowadzony z równowagi, jednak teraz jego chakra nie była stłumiona, a głos
wibrował gniewem.
-
Nie, nie mogę. To idealny moment, by porozmawiać o wadach wybitnego klanu
Uchiha. Czy nie po to się spotkaliśmy?
Itachi
podniósł głowę, patrząc prosto w nieduże, czujne oko Danzo. Twarz mężczyzny
stężała, kiedy nie drgnął, nie opuścił oczu, jego spojrzenie pozostało
spokojne.
Doskonale
wiedział, po co zostało zwołane to spotkanie. Rada nie była wzywana na co
dzień. A to, co dzisiejszej nocy przekazał Hokage, nie było codzienną porcją
informacji.
-
Dosyć. – Tym razem to nie Hokage przerwał Danzo, tym razem odezwał się Homura
Mitokado, były członek drużyny Trzeciego, teraz jeden z głosów rady. Pochylił
się w krześle, rzucając Danzo karcące spojrzenie. Później przeniósł wzrok na
niego.
-
Itachi Uchiha, czy przyznajesz się do działania na rzecz wioski, które
zaowocowało wykryciem spisku w dzielnicy klanu Uchiha?
Więc
tak dzisiaj nazywało się szpiegowanie własnej rodziny. Przymknął oczy, a Homura
uznał za stosowne, by kontynuować, splatając dłonie tuż przed twarzą.
-
Czy dalej twierdzisz, że Fugaku Uchiha, głowa klanu, ma zamiar wykorzystać
swoje wpływy wśród ANBU, by wywołać powstanie w momencie, w którym władza
Hokage będzie osłabiona?
Itachi
podniósł głowę, patrząc na Trzeciego, jego ściągnięte brwi, pełne bólu
spojrzenie.
-
Tak uważam.
Trzeci
zamknął oczy.
-
Czy twierdzisz, że twój osąd jest w pełni obiektywny, patrząc na relacje, które
łączą cię z promotorem buntowników?
-
Homura!
Członek
rady skrzywił się na oburzony szept Trzeciego.
-
Nazywajmy rzeczy po imieniu, Hiruzen. On jest jego synem – Danzo wskazał go
podbródkiem, nie zaszczycając spojrzeniem. – Omijanie tego faktu byłoby
głupotą.
-
Fugaku Uchiha planuje zamach stanu. Chce odebrać władzę klanowi Senju, który
zepchnął zasługi i przywileje Uchihów na bok. Dokona tego, choćby miał
wykorzystać i skazać na śmierć swój klan – przerwał przywódcy Korzenia,
przekrzywiając głowę – honor i duma łączą Uchihów. Głupotą byłoby lekceważenie
ich siły.
Później
zapadła głucha cisza, cztery pary spojrzeń były utkwione w jego wyprostowanej,
spokojnej sylwetce.
-
Itachi… - Sarutobi Hiruzen, Trzeci Hokage, zawiesił na nim swój zaniepokojony i
zdziwiony wzrok. Nie odwzajemnił go. Nie zareagował na zaciekawienie
pozostałych członków Rady. Wciąż wbijał wzrok w ziemię, czekając na słowa,
których spodziewał się od momentu przekazania informacji Trzeciemu.
Wiedział,
po co się tutaj znalazł. Był jednym z najlepszych shinobi Wioski, najbardziej
zaufanym kapitanem Hokage. Należał do klanu Uchiha. Znał ich słabe i mocne
strony. Doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji, które niosłoby powstanie.
Nadawał się idealnie, właśnie tak myślała Rada.
Całe
to spotkanie było jedynie formalnością. Sprawdzeniem jego wytrzymałości,
naginaniem siły spokoju. Było pytaniami, które musiały zostać zadane, choć
odpowiedzi i tak znano.
Itachi, mam dla ciebie ważną misję.
Słowa
Hokage, dziwnie odległe i smutne, które w tamtym momencie uznał za podważenie
jego siły, teraz utwierdzały go w przekonaniu, że nie znalazł się w gabinecie
Hokage po to, by ze spokojem znosić niechęć Danzo, podejrzliwość Utatane i
Mitokado oraz troskę Trzeciego.
-
Ma rację. Nie możemy ich lekceważyć. Musimy zapobiec wzmocnieniu powstańczych
nastrojów. Uchiha nie mogą stanąć u drzwi tego biura. Pokonanie ich…
-
…zupełnie mija się z celem. Straty byłyby zbyt wielkie. Można załatwić to w
inny sposób. - Danzo wbił w niego twarde spojrzenie, uśmiechając się krzywo. –
Droga Rado, czasami należy podejmować trudne i nieetyczne decyzje. W imię
Wioski.
Droga
Rada panicznie bała się potęgi Uchihów, dlatego wizja pozbycia się ich nie
wywołała fali oburzenia. Jedynie falę ściągniętych brwi i zamyślonych spojrzeń,
które spoczęły na nim.
-
Co masz przez to na myśli, Danzo? – Tylko Hokage poruszył się niespokojnie na
swoim krześle, odwracając się w stronę członka Rady. Bruzdy na jego twarzy pogłębiały
się z każdą nową uwagą radnych.
Itachi
nigdy nie wątpił w intelekt Hokage. Był on człowiekiem bystrym i
spostrzegawczym, o szerokich horyzontach. Odrzucał uprzedzenie i starał się na
wszystko patrzeć obiektywnym spojrzeniem.
W
tym momencie jednak „w imię Wioski” wywołało w nim falę subiektywnego
niedowierzania.
-
Chcemy uniknąć przelewu niewinnej krwi, prawda? Chcemy też uniknąć
niepotrzebnego zamieszania w Wiosce. Zauważam tylko, że moglibyśmy skorzystać z
okazji, jaką jest posiadanie podwójnego szpiega w szeregach Uchihów. W dodatku
wyjątkowo silnego szpiega.
Hokage
skrzywił się na słowa „podwójny szpieg”, patrząc na Danzo, przywódcę Korzenia,
z niedowierzaniem i oburzeniem. Przez chwilę milczał, a jego usta otwierały się
i zamykały, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa.
Później
zmarszczył brwi i zacisnął dłonie w pięści. Znalazł słowa. Według Itachi’ego
były to słowa pozbawione siły i władzy.
-
To absurd. Nie chcę, byś mówił w podobny sposób w obecności Itachi’ego.
-
Absurdem jest ignorowanie dowodów, szanowny Hokage. Nie możemy czekać, aż
Fugaku Uchiha zacznie sposobić się do walki. Nawet bez niego – ponownie wskazał
go podbródkiem, nie odrywając chłodnego spojrzenia od twarzy radnych – jest w
stanie przeniknąć do szeregów ANBU. Wszyscy wiemy, że nie tylko Itachi spośród
Uchihów jest członkiem tajnych oddziałów.
-
Shisui nigdy by…
-
Dosyć, Hiruzen. – Pierwszy raz od dłuższego czasu odezwała się Koharu, która
uprzednio wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Homurą. Teraz wyglądała na
spokojną i zdecydowaną, przymknęła oczy, chowając dłonie w rękawy. – Sprawa
jest jasna. Uchiha planują bunt. Chcą odebrać nam władzę. Żądają swoich praw.
Są zbyt potężni, byśmy byli w stanie powstrzymać ich siłą i zbyt dumni, by
zdołali ulec negocjacjom. Powinieneś wiedzieć o tym najlepiej, znasz mieszkańców
Konohy.
Itachi
usłyszał pierwsze krople deszczu, które uderzyły w grube szyby gabinetu. Gdzieś
w oddali ciemny firmament nieba rozświetliła pojedyncza błyskawica. Utkwił
wzrok w burzowych chmurach ponad głowami radnych. Od zawsze lubił ciszę, która
zapadała tuż przed zerwaniem się silnego wiatru, gęstej ulewy i piorunów. Była
ostateczna i przytłaczająca. Zwiastowała potężną burzę.
Ostateczną
i przytłaczającą ciszę, która zapadła w gabinecie, przerwał wysoki głos Homury.
-
Uchiha Itachi, jesteś jedyną osobą, która może powstrzymać chaos, jaki
zapanuje, jeśli nie zareagujemy na twoje relacje. Jesteś jedyną osobą, która
może uchronić Wioskę przed wojną domową.
Był
jedyną osobą, która mogła powstrzymać Fugaku Uchihę, jednak oni nie zdawali
sobie z tego sprawy. Nie mieli pojęcia, w jaki sposób funkcjonuje jeden z
najpotężniejszych klanów Kraju Ognia, nie znali jego dumy i niezależności, nie
rozumieli zasad, które wpajano członkom od najmłodszych lat. Byli ślepi i
chcieli, by został ich oczyma.
Przeniósł
swoje spojrzenie z burzowych chmur na pomarszczoną i pożółkłą twarz radnego.
Wyraz
twarzy Homury Mitokado zmienił się diametralnie. Jego starcze rysy wykrzywiły
się w niemym przerażeniu, oczy rozbłysły niezrozumieniem i strachem. Był to
bowiem człowiek panicznie bojący się rzeczy, których nie rozumiał.
A
w żadnym wypadku nie rozumiał nieludzkiego spokoju i ciszy, która wypełniała
spojrzenie Itachi’ego Uchihy.
Pokaże
im tylko to, co uzna za stosowne.
-
Uchiha. Czy podejmiesz się wyeliminowania problemu w imię Wioski czy mamy
zlecić to komuś innemu? Twojemu kuzynowi, na przykład? – Wyraz twarzy Danzo
Shimury nie zmienił się, pozostał nienaturalnie napięty. Jedynie oko rozbłysło
zdecydowaniem spod bandażów.
-
Droga Rado, zaledwie pięć minut temu byłem jeszcze Hokage i o ile się nie mylę,
ten stan rzeczy nie uległ zmianie. Proszę więc nie podejmować tak kluczowych
dla Wioski decyzji bez mojej zgody. A mojej zgody nie uzyskaliście i nie
uzyskacie, dopóki nie rozważę wszelkich możliwości. – Wbrew sile słów, które
Trzeci wypowiedział, ton jego głosu był spokojny. Twarz rozluźniła się nieco,
zyskała na obojętności, dłonie leżały luźnie na stole, a oczy utkwione były w
sylwetce Itachi’ego. Oczy pełne żalu, którego Rada nie mogła dostrzec.
-
Jakie możliwości!? Nie ma innych możliwości, klan Uchiha musi zostać
wyeliminowany! – Koharu zmarszczyła gniewnie brwi, jasno i dobitnie prezentując
swoją postawę.
-
Koharu-san – łagodne spojrzenie połączone z cichymi słowami opanowały złość
starszej kobiety – Oni są moimi ludźmi. Nie pozwolę, by stracili życie przez
próbę uniknięcia problemu. Jestem Hokage i będę ich bronił do samego końca.
-
Czyli już niedługo, Hiruzen. – Danzo wstał, wyminął stół i ruszył ku wyjściu.
Zatrzymał się jeszcze przy jego sylwetce, już wyprostowanej i sztywnej,
obdarzając go badawczym spojrzeniem. Nieustępliwym.
-
Oboje wiemy, Uchiha, że jesteś w stanie to zrobić. Jedyny.
I
wyszedł, nie komentując decyzji Hokage. Itachi wiedział, że „już niedługo” nie
były słowami bez pokrycia. Wiedział to również Trzeci, który otrzeźwiał przez
huk zamykanych drzwi.
Spod
ściągniętych brwi obserwował teraz pozostałą dwójkę radnych podążających śladem
Danzo. Oni jednak minęli Itachi’ego bez słowa, bez spojrzenia czy
zainteresowania.
Gdzieś
głęboko wewnątrz napawał się ich strachem. Przecież ludzie boją się i
nienawidzą tych, których nie rozumieją.*
Hokage
wstał, unikając jego wzroku. Odwrócił się w stronę Wioski, pochłoniętej przez
strugi deszczu i ciężkie chmury. Pustej, pozbawionej życia w szarości burzy.
-
Itachi, ja…
Później
zdjął trójkątny kapelusz z głowy, odwrócił się z głośnym westchnieniem.
I
otworzył szerzej oczy widząc, że gabinet był pusty.
Od
zawsze lubił deszcz. Spokojne, równomierne uderzanie kropel o drewnianą
werandę, wzmożony szum potoku na patio rezydencji, zapach świeżości i oczyszczenia.
Sasuke też lubił deszcz, może dlatego pojawiał się w progu jego pokoju wraz z ciężkimi
chmurami majaczącymi na horyzoncie. Wtedy siadali na schodach, w milczeniu,
wsłuchując się w szum mokrych liści i ciszę wypełniającą ulice Wioski.
Lubił
ciszę przed burzą. Absolutną i przytłaczającą. Czuł wtedy dziwne napięcie,
podniecenie, oczekiwanie, które opuszczało jego ciało wraz z pierwszym,
jaskrawym piorunem.
Nie
lubił burzy. Szumu i huku, rozbłysków i uderzeń. Nie lubił efektywności burzy, jej
braku dyskrecji. Burza pozbawiona była dziwnej melancholii deszczu i bezwzględności
ciszy. Była szalona i nieopanowana.
Patrząc
w ciemne, zawieszone nisko nad ziemną chmury doszedł do wniosku, że burza
posiadała jeszcze jedną wyjątkowo irytującą cechę – niszczyła wszystko, co spotkała
na drodze.
Obserwując
jeden z treningów pod okiem Fugaku Uchihy jego matka stwierdziła, że walcząc, przypominał
burzę.
* Jak wszyscy
wiedzą (a jak nie wiedzą, to dowiedzą się teraz) to autentyczne słowa Itachi’ego.
Odautorsko: No jest. Pisałam go… długo. Cholernie długo. Jest
ważny, jak zapewne zauważyliście. Strasznie się napociłam przy klanie (tak,
wiem, Granatowy Ryś jest zabawny, ale obiecuję, że jeszcze będzie miała swoje
pięć minut w tej historii), przedstawieniu go w odpowiedni sposób. Wiem, że w
tym opowiadaniu widać, jaką miłością darzę Uchihów, dlatego chciałam pokazać
ich brudy. A było tego całkiem sporo. Jestem zadowolona, bądź co bądź. Chyba po
raz pierwszy w życiu podoba mi się większa część epizodu. Nie wiem czy jest to
związane z faktem, że odnalazłam przyjemność w pisaniu o Amie i Itaczu, czy rzeczywiście
epizod jest znośny. Ocenę pozostawiam Wam : )
Wciąż jestem w tym przełomowym momencie historii,
kiedy dwójka naszych bohaterów przechodzi mniej lub bardziej ważne zmiany. Tak,
podkreślam to po raz setny, przepraszam. Chcę, żebyście zdawali sobie sprawę,
że to nie jest i nigdy nie miało być sielankowe opowiadanie. Żeby nie było, że
nie uprzedzałam.
Epizod ma 22 strony i kończąc go, przekroczyłam
magiczną liczbę 200 stron historii Toki no Namida. To chyba całkiem nieźle,
nie?
PS Podkład zawdzięczam frankie. Cholernie klimatyczny.