Epizod XVII

32 komentarze:
I'll love you till the end of time



            - Dobra, jest nas czwórka, powinna być szóstka, gdzieś w lesie zginęła pozostała dwójka.
            Spojrzenie trójki, która nie zginęła w lesie, spoczęło na niej. W odpowiedzi wzruszyła ramionami, odchrząkując znacząco. Spojrzenie trójki nie stało się jaśniejsze.
            - Shiro i Ryu byli tu zaledwie chwilę temu, widziałam, jak zbierali chrust pod jednym z drzew. Nie wiem, gdzie są teraz – odpowiedziała trochę nazbyt pospiesznie, wytrzymując rozbawione spojrzenie Anko. Na zirytowanego Shisui’ego nie zwracała uwagi. Coraz głośniejsze prychnięcia i przekleństwa uznała za odgłosy natury. Wyjątkowo zabawne odgłosy natury.
            - Chrust – powtórzyła dobitnie Mitarashi, kiedy przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu. Pochylała się nad prowizoryczną mapką Oto-Gakure, palcem wskazując zamalowany na zielono obszar. Według twórcy mapy, zielony obszar był lasem, w którym się znajdowali. Według Anko miejsce, które wskazywała palcem, było dokładnym odwzorowaniem polany, na której się rozbili. Postanowili zaufać osądowi Anko, nie mając właściwie żadnych alternatyw. 
            - Po co nam chrust, skoro zaraz mamy zwijać obóz!? – ryknął Shisui, unosząc ręce ku niebu. Jego rozczochrane, gęste włosy idealnie komponowały się z wyrazem nieopanowanej wściekłości na twarzy.
            Nigdy nie powiedziałaby, że dane jej będzie zobaczyć Uchihę w takim stanie. Napawała się tym obrazem, zapisując go w pamięci. Itachi byłby zdegustowany.
            Cały dzisiejszy dzień, począwszy na poranku, w czasie którego zebrali informacje dotyczące obrony i zabudowań Oto-Gakure, przez popołudnie, kiedy dyskutowali nad najodpowiedniejszymi formami natarcia, kończąc na wieczorze, gdy podzielili się zadaniami i ustalili grupy, był dla Shisui’ego koszmarem. Miała przynajmniej nadzieję, że był dla niego koszmarem.
            Anko bowiem, po wydarzeniach ostatnich dwóch dni, postanowiła podważyć władzę Shisui’ego i wprowadziła głosowanie. Ich oddział składał się z czwórki shinobi, każdy miał prawo do poparcia bądź sprzeciwienia się decyzjom Shisui’ego. Trzy głosy na tak – pomysł przechodził.
            Ona mogła ich tylko obserwować, jednak sądząc po szerokim, szaleńczym wręcz uśmiechu Anko, która wraz z Haruno i Hyuugą negowała wszystkie jego decyzje, wściekłość i zrezygnowanie Uchihy nie sprawiała satysfakcji jedynie jej.
            Wiedziała, że Anko była blisko z Shisui’m – widziała to już podczas festynu, kiedy ganiła go i ponaglała, pozwalając sobie na dużo więcej, niż z Itachi’m. Prawdopodobnie Shisui nie budził w niej takiego strachu, jak drugi z Uchihów.
            I prawdopodobnie w momencie, w którym użył na niej niebezpiecznego genjutsu, Anko straciła do niego zaufanie. Usprawiedliwiała się dziecinnością i brakiem profesjonalizmu w jego działaniach, jednak Amaterasu podejrzewała, że Shisui przestraszył Anko bardziej, niż swoją ofiarę.
            - Wiesz, Shisui, nigdy nie wiadomo, jak stoją sprawy z chrustem w Pałacu Dźwięku – powiedziała od niechcenia Mitarashi, posyłając jej znad jednego ze zwoi szeroki, psotny uśmiech.
            Oderwała się od materaca, którego stała się usilnie zapieczętować, przenosząc rozbawiony wzrok na sylwetkę Shisui’ego, który krążył wokół krzątających się członków jego oddziału, podenerwowany i spięty. Teraz przystanął, odwracając się gwałtownie w stronę Anko.
            - Dango, chyba nie zauważyłem, w którym momencie stałaś się tak złośliwa i…
            - Ryu i Shiro. – Amaterasu przerwała mu ze spokojem, wskazując palcem drzewo, zza którego wysunęła się najpierw wyższa i smuklejsza postać. Długie, ciemne włosy w nieładzie przysłoniły twarz Ryu, nie musiała jednak patrzeć w granatowe oczy, by rozpoznać Kyosarina – nikt inny nie poruszał się tak szybko i bezszelestnie. Nawet Itachi.
            Nie zauważyła momentu, w którym pojawił się tuż za jej plecami, chowając w ciemności drzew. Przyciągnął zniechęcone spojrzenie błękitnych oczu Shisui’ego.
            Później zza drzewa wyłoniła się niższa z sylwetek, białe, zmierzwione włosy zawirowały figlarnie, gdy Shiro szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą go od niej. Uważnie obserwowała jego nerwowe ruchy i zaczerwienioną twarz.
            Nie odwróciła się, gdy stanął po jej prawej stronie, w niedużej odległości od Ryu. Właściwie stykali się ramionami, obydwoje przysłonięci przez rozczochrane włosy i ubrania w nieładzie.
            - Rozumiem, że byliście na tyle zajęci wypełnianiem swoich… obowiązków, że nie słyszeliście – mruknęła, wyłapując dwuznaczne spojrzenie Anko.
            - Oczywiście – odburknął Ryu, gdy Shiro zachłysnął się powietrzem i poczerwieniał jeszcze bardziej.
            - Nie powinniście oddalać się od obozu – mruknął Shisui, obdarzając ich zdegustowanym spojrzeniem. Zawahał się jednak, krzywiąc nieznacznie na chrząknięcie, które wydobyło się z zaczerwienionych ust Shiro. Później uniósł brwi, wzruszył ramionami i powrócił do pakowania swojego posłania, mrucząc coś pod nosem.
            Z polany wyruszyli kilka minut później, a kilkanaście dotarli do prawego skrzydła Pałacu Dźwięku, w którym znajdowała się centrala służb jej ojca.

            Tak jak przewidziała, Najemnicy przejęli prawe skrzydło, w którym poprzednio znajdowało się dowództwo niezbyt licznych straż i, jak ze spokojem stwierdził Shiro,  były cele więzienne.
            Ukryta w koronie jednego z drzew, czekała na sygnał od Shisui’ego, który, dzięki lepszemu umiejscowieniu, mógł obserwować zmieniającą się wartę.
            Próbowała skupić się na drganiach chakry, intensywnych zapachach dochodzących z Pałacu czy dłoni Shiro, która ostrzegawczo zaciskała się na jej ramieniu, jednak myśli wciąż krążyły wokół cel więziennych, nie chciały oderwać się od przerażonej twarzy tak złudnie podobnej do jej własnej, od cichego „Ne-san”.
            Była spięta i zupełnie niegotowa do ataku. I właśnie wtedy usłyszeli cichy gwizd Uchihy dochodzący z górnych gałęzi drzewa. Sygnał.
            Wyskoczyła na oślep, zmusiła ją do tego silna ręka Ryu.
            Dopiero w momencie, w którym podniosła się z ziemi, zdezorientowanym wzrokiem ogarniając polanę przed Pałacem zrozumiała, że czeka ich walka.
            W zasięgu jej wzroku było trzech uzbrojonych najemników, dwóch już biegło w ich stronę, trzeci zniknął w papierowych ścianach Pałacu, prawdopodobnie pędząc po wsparcie.
            Shisui pobiegł za nim, poruszał się wyjątkowo szybko, ona nawet nie zdołała wyjąć katany z sayi, ruszyć z miejsca, a on już pędził za przeciwnikiem odzianym w czerń, która komponowała się z ciemnością nocy.
            Ich sylwetki znikły w pawilonie, jednak zarys biegnących postaci odbijał się na papierowych shouji. W budynku pochodnie rozświetlały drogę, rzucając jednocześnie światło na ściany. Dzięki temu mogła zobaczyć, jak w momencie, w którym Shisui miał przebić mężczyzną kataną, jego sylwetka rozpłynęła się w dymie.
            Jej uwagę gwałtownie przykuły shurikeny, które śmignęły obok głowy. Dopiero wtedy zwróciła wzrok na pole walki, gdzie dwójka najemników zaatakowana została przez Anko, Ryu i Hyuugę. Najemnicy byli zdyszani i wykończeni, z coraz większą trudnością odpierali ataki, które leniwie zadawała im Anko. Na jej twarzy malował się szeroki, szaleńczy wręcz uśmiech, przeskakiwała z nogi na nogę, dźgając i drażniąc dwóch przeciwników. Ryu i Hyuuga jedynie krążyli w kole, uniemożliwiając najemnikom ucieczkę. Chyba świetnie się bawili.
            Shurikeny nie mogły należeć do atakowanej dwójki, nie mieli czasu na defensywę wobec Anko, co dopiero atak na nią, bezbronnie stojącą pośrodku polany przed Pałacem.
            Uklęknęła, przyglądając się głęboko wbitej broni. Kąt nachylenia metalu świadczył o tym, że zostały wyrzucone z dużej wysokości, wbiły się prawie prostopadle do ziemi.
            Podniosła głowę. Otaczały ich drzewa i Mur, który odgradzał centrum Wioski od Pałacu. Zamarła.
            Coś w koronach drzew poruszyło się, rozbłysło, a następnie z nieba poszybował grad broni.
            Krzyknęła. Może ze złości, może próbując ostrzec Anko, Ryu i Hyuugę, a może próbując przyciągnąć uwagę na siebie.
            Tak z przyzwyczajenia, mimo że już raz znalazła się w podobnej sytuacji. I doskonale wiedziała, jak powinna zareagować.
            Refleks pozwolił jej sięgnąć po gatanę i sayę, którymi zdołała odparować część kunai. Później zrobiła mostek i odbiła się rękoma od ziemi najmocniej jak potrafiła, przerzucając nogi przez głowę. Odrobina chakry umożliwiła jej zatrzymanie się na pieniu drzewa na skraju lasu.
            Doskonale widziała pobojowisko, ziemię usłaną pobłyskującymi w świetle księżyca kunai’ami i shurikenami. Widziała również sylwetkę Ryu, który wyprostował się z kataną w dłoni, podnosząc głowę na korony drzew, skąd nastąpił atak.
            - Ała, kurwa – warknęła Anko, wyciągając kunai’a wbitego w ramię bez zbędnych ogródek. Przydepnęła truchło najemnika, z którym jeszcze chwilę temu się droczyła, a który teraz leżał nieruchomo na ziemi, zniekształcony przez dziesiątki noży.
            Przełknęła ślinę. Napastnicy zaatakowali swojego. Bez zastanowienia i wyrzutów skazali go na śmierć. Dopiero w tym momencie zrozumiała, że opuszczając granice Konohy, opuściła również względnie bezpieczny teren, gdzie ludzie postępowali honorowo, walcząc do ostatniej kropli krwi o sprzymierzeńców. Nawet Nunshu i jego brato-przyjaciel, Haki.
            Zmarszczyła brwi, zeskakując ostrożnie na ziemię.
            - Skoro już potajemnie nas zaatakowaliście i zabiliście swoich, to może wyjdziecie z ukrycie, tchórze? – krzyknęła Anko, chichocząc głośno.
            Amaterasu wiedziała jednak, że była to jedynie prowokacja, a szare oczy kobiety uważnie śledziły korony drzew i dach Pałacu. Napastnicy wciąż pozostawali niewidoczni.
            Jak się okazało chwilę później, nie na długo.
            Kilka rzeczy wydarzyło się na raz: Shisui wyłonił się z Pałacu, skupiony i spięty, szybkim spojrzeniem ogarniając polanę, dwóch martwych najemników i ich poturbowane sylwetki. Sekundę później stał przed Anko, przygotowany do odparcia ataku. Shiro pojawił się tuż za jej plecami i dopiero w tym momencie zauważyła, że nie było go przy pierwszej części ataku. Poczuła jego ciepły oddech na odsłoniętej szyi i usłyszała ciche słowa:
            - Więźniowie są w celach w podziemiach. Napastnicy na dachu i w drzewach. Około piętnastu.
            I, co najważniejsze, owi napastnicy powoli zaczęli wyłaniać się z kryjówek.
            Przełknęła ślinę.
            Dziesięciu na dachu Pałacu, trzech ukrytych w koronach drzew, dwóch stojących tuż przed nimi. Widziała, że Shisui, który w szyku był najbliżej wejścia do Pałacu, również liczył przeciwników. Obracał delikatnie głową, później obejrzał się na nią, marszcząc brwi.
            Był skupiony i opanowany, chyba po raz pierwszy wyglądał jak Uchiha.
            Była najsłabszym ogniwem, w samym środku szyku. Była również Daimyo, znała najlepiej wszystkie zakamarki i pułapki Pałacu, doskonale wiedziała, gdzie przetrzymywano więźniów.
            - Jako Daimyo Wioski Dźwięku rozkazuję wam wypuścić moich podwładnych. – Zamrugała, zupełnie zszokowana, słysząc twardy głos Shiro, który wyszedł przed zwarty szereg zarządzony przez Shisui’ego.
            To były słowa, które należało wypowiedzieć przed walką. Cieszyła się, że nie musiała robić tego sama, nie musiała narażać się na dodatkowy atak ze strony najemników. Była zła, że Shiro nie przedyskutował tego z nią, postawił ją przed faktem dokonanym. Nie lubiła niespodzianek.
            Nie poruszyła się, nie mogła okazać zaskoczenia. Sądząc jednak po szeroko otwartych oczach Ryu, który stał obok niej, nie była jedyną niedoinformowaną.
            Spodziewała się ulgi, która nie nadeszła.
            Najemnicy również nie zareagowali. Ich ciemne ubrania zlewały się z czernią nocy, nie mogła więc dostrzec nawet najdrobniejszych ruchów. Czuła, jak mięśnie jej ciała napinają się z powodu bezruchu, a cisza dzwoni w uszach.
            - No, dobra. – Śmiech Shisui’ego był niepożądany, przerwał ciszę, cienką zasłonę, która dzieliła ich przed nieubłaganą rzezią.
            Uchiha zdawał sobie z tego sprawę, dlatego jako pierwszy skoczył do ataku, wyrzucając przed siebie grad ognistych kul. Jedna z nich dosięgła najemnika na dachu, który upadł twarzą na ziemię. Reszta wyskoczyła z ukrycia i szybko ruszyła w ich stronę.
            Ze wszystkich stron nadciągnął atak. Błysnęły noże i katany, powietrze wypełnił zapach dymu z Katonów, a ziemia pod jej nogami zatrzęsła się od Dotonów. Ona tylko uskakiwała, umykała, w samym środku szyku, nie atakując i krok po kroku zbliżając się do wejścia do Pałacu. Nie słyszała już krzyków i huków, jej umysł wypełniało jedynie dudnienie serca, dopiero w tym momencie uzmysłowiła sobie, że jest blisko brata, że Tokidoki jest uwięziony gdzieś w tych murach i dzielą ją od niego jedynie najemnicy.
            - Amaterasu! – Krzyk Shisui’ego połączony ze szczękiem metalu nakazał jej zwolnić krok. Odwróciła się. Powrócił oszałamiający hałas, smród przypalonego ciała i pył unoszący się w powietrzu. Za jej plecami wciąż trwała walka, Shisui odpierał kataną ataki dwóch przeciwników, był zdyszany i zmęczony, ledwo wyczuwała jego zapach. Tuż za nim najemnik wbił płonącą rękę w brzuch Anko. Twarz kobiety wykrzywiła się z zdziwieniu, a chwilę później rozmyła, przybrała szarą barwę, pokryła łuskami i spłynęła wraz z resztą ciała w postaci wężów.
            Klon. Oni wciąż walczyli. Zmarszczyła brwi, spojrzała na Shisui’ego, który wyglądał na złego. Opuściła szyk.
            Później odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę pawilonu, i wejścia do podziemi.
            To nieważne, przecież Toki czekał.

            Unik. Blok lewą ręką. Próba zmylenia przeciwnika uderzeniem kolana. Szybciej. Uderzenie pięścią z odrobiną chakry w przeponę. Wykorzystanie chwilowego zaskoczenia.
            - Chuusuusei Biribiri – Przez szczelinę w masce widziała, jak twarz najemnika wykrzywia się w niemym zdziwieniu, gdy uderzyła go rozwartą dłonią w kark, paraliżując wszystkie nerwy. Nie czekała, aż runie na ziemię, przeskoczyła przez jego ciało, pędząc ciemnym korytarzem.
            To drugi najemnik, z którym walczyła w podziemiach Pałacu Dźwięku. Drugi słaby i praktycznie pozbawiony chakry. Poradziła sobie z nimi w ciągu kilku minut.
            Zmarszczyła brwi. Nie była głupia i nierozważna. Wiedziała, że nie tak powinna wyglądać ochrona miejsca, w którym przetrzymuje się jeńców. Zatrzymała się, widząc rozwidlenie w korytarzu. Płomień pochodni zawieszonych tuż nad jej głową podrygiwał, rzucając cień na nierówności w ścianach.
            Zamknęła oczy. Oddech był urywany długim biegiem i zdenerwowaniem rosnącym z każdym kolejnym krokiem. Ile razy już znajdowała się w podobnej sytuacji, równie przerażona i słaba, zawsze jednak szukała motywacji w obojętnym spojrzeniu Itachi’ego.
            - Uspokój oddech, już niedaleko. – Ciche, pogodne słowa w niczym nie przypominały chłodnych komend Uchihy. Uśmiechnęła się krzywo, nie odwracając.
            Wyraźny zapach potu i jaśminu mówił za siebie, ciepły oddech na jej szyi również. Shiro był jedyną osobą, której bliskość jej nie przeszkadzała.
            - Mamy niewiele czasu, nie wiem, jak długo Konoha zajmie najemników na zewnątrz. – Nie wysłuchała go do końca, już biegła przed siebie, w myślach odtwarzając plan Pałacu. Wciąż doskonale pamiętała każdy zakamarek i skrytkę.
            W biegu odwróciła się za siebie, a gęste włosy częściowo przysłoniły jej widok na Shiro.
            - Spróbuj go wyczuć! – krzyknęła, i nie czekając na odpowiedź, przyspieszyła bieg.
            Jeszcze kilka kroków, kilka przyspieszonych oddechów, cele były już niedaleko, przecież musieli przetrzymywać ich w tym miejscu.
            Poczuła mocne szarpnięcie za rękę, ledwo utrzymała się na nogach, zwalniając gwałtownie. Ciepła dłoń Shiro nakryła jej usta, uniemożliwiając choćby najcichszy jęk. Przyparł ją do ściany, ograniczając ruchy. Skrzywiła się i próbowała rzucić mu zaskoczone spojrzenie, jednak jego wzrok był poważny i skupiony.
            Rzadko kiedy widywała go w takim stanie. Najczęściej uśmiechał się łagodnie, kiedy indziej jego ciemna twarz była nieprzenikniona, jednak skupienie i powaga, które wykrzywiały proste brwi i sprawiały, że jego oczy były niemal czarne, nie pasowały do jego twarzy.
            - Wyczuwam dwójkę strażników, są niedaleko. Na oko chuunini – wyszeptał tuż nad jej głową, wtykając nos i usta w jej gęste włosy.
            Przytaknęła, w myślach jednak będąc na końcu korytarza, w snopie jasnego światła, gdzie po dwóch stronach rozmieszczone były niewielkie cele, około stu. Pomieszczenie to było ogromne, z wysokim sufitem, dość ciemne. Zanim wyruszyła z Wioski Dźwięku, cele te nie były używane od wielu lat, właściwie od Trzeciej Wojny Shinobi.
            Zakradła się tam tylko raz, pewnej nocy, kiedy z Shiro musiała zmienić miejsce spotkań. Uczyła się wtedy wydobywać chakrę z ciała, jeszcze nie do końca wiedziała, co zamierza zrobić ze swoją przyszłością, po prostu całkiem dobrze bawiła się łamiąc prawo.
            Weszli tam chichocząc. Szybko  zamilkli.
            Nic w tym pomieszczeniu nie było strasznego; ciemnozielone ściany nie wyglądały na specjalnie brudne czy stare, kraty od cel były wykonane z dobrego metalu, a podłoga wyłożona białymi kaflami.
            Jednak smród strachu i śmierci wisiał w tych wypolerowanych klitkach, nawet po kilku latach przesiąknięte odorem tapety nie wyblakły, a podłoga pozostawała sterylnie biała. Nienaturalnie.
            Wszystko to wskazywało na to, że w tych celach działy się straszne rzeczy, których mury podziemia Pałacu Dźwięku nie zapomniały.
            Ona uciekła jako pierwsza, dławiąc się smrodem, a Shiro biegł tuż za nią, blady i spięty.
            To było kilka lat temu. Wtedy nie była kunoichi, nie myślała nawet o przyszłości innej niż służenie Wiosce Dźwięku, jej brat był bezpieczny i zadbany, a myśli wciąż dziecinnie naiwne.
            Teraz jest teraz. Teraz była kunoichi w otoczeniu oddziału ANBU, szkoloną przez geniusza. Teraz jej myśli były wciąż dziecinnie naiwne, bo do tego momentu myślała, że wparuje do tego pomieszczenia, otworzy wszystkie cele i wśród swoich poddanych odnajdzie brata.
            - Zajmiesz się tą dwójką? – wyszeptała do Shiro, ściągając brwi. Widząc jego ledwo widocznie skinienie, sięgnęła do niewielkiej sakwy przywiązanej do pasa i wyjęła skórzane rękawiczki. Ręką odruchowo chwyciła rękojeść gatany, przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
            Tak, jak uczył Cię Itachi. Nie bądź kobietą, a kunoichi.
            - Wszystko będzie w porządku, Amaterasu. Odnajdziemy twojego brata i wrócimy do domu. – Podniosła wzrok na Shiro, krzywiąc się nieznacznie. On uśmiechał się szeroko, przymykając oczy. Nie lubiła tej miny, właściwie grymasu. Tuszował nim obawy i lęki.
            Nie spytała się, które miejsce nazywał domem. Jej domem była Konoha.
            - Za mną, Shiro!
            Nie chciała więcej stać i myśleć, analizować od każdej strony, na przemian walczyć z przypływami odwagi i nagłego lęku. Za przypływu odwagi, skoczyła do przodu, z wyciągniętą już gataną i zaczerwienioną od emocji twarzą.
Uderzenia ich nóg i przyspieszone oddechy wypełniły korytarz, stały się dla jej uszu swoistą muzyką. Snop światła zbliżał się nieubłaganie. Postać Shiro za plecami dodawała otuchy.
            Właściwie wskoczyła do dużego, przestronnego pomieszczenia o zielonych ścianach i białych kafelkach. W jej nozdrza uderzył ten sam zapach, co kilka lat temu, jednak dużo bardziej wyrazisty i żywy, jakby ściany celi ożyły, czerpiąc energię z więźniów.
            Nie obejrzała się na boki. Nic nie odwróciło jej uwagi, z odrobiną chakry wskoczyła na ścianę, równoległe do podłogi biegnąc w stronę pierwszego z najemników. Zobaczył ją w ostatnim momencie, wyciągając na czas krótkie tanto. Był dużo silniejszy niż jego poprzednicy. Nie miała szans w siłowaniu się z nim, dlatego spróbowała uderzyć go nogą, którą pochwycił w wolną rękę.
            Można by było powiedzieć, że jest zablokowana. Amaterasu należała jednak do osób wyjątkowo lekkich i szybkich, dlatego obróciła się w powietrzu, wytrącając drugą nogą tanto z ręki najemnika i lądując na kolanie.
            Instynktownie, niewiele myśląc, jej ręce wykonały pieczęci. Powietrze zadrgało, na języku poczuła ciężki, metaliczny smak.
            - Raiton: Ikkeburo! – Jej dłoń zalśniła siłą techniki, kiedy uderzyła nią w zdezorientowanego mężczyznę. Czuła pod palcami, jak każdy jego mięsień, zaczynając od mięśni brzucha, sztywnieje i zamiera.
            Odetchnęła z ulgą, kiedy najemnik upadł na ziemię, jednak spojrzenie niebieskich, wypełnionych zimną furią oczu spoczęło na jej twarzy. Oczu lśniących życiem.
            Tym razem nikogo nie zabiła.
            Odwróciła się, chcąc zająć się drugim najemnikiem, o którym przez sekundę zupełnie zapomniała, jednak było za późno.
            Najwidoczniej mężczyzna nie zapomniał o niej, nie stracił jej z oczu, a gdy powaliła jego kolegę, nareszcie postanowił interweniować. W tym momencie w jej stronę leciały dwa wodne pociski.
            Poczuła dreszcz przechodzący po ciele. Nie była gotowa na przyjęcie pocisków, tym bardziej wodnych, w których mogły kryć się kunai’e i shurikeny. Zamknęła oczy, uśmiechając się ironicznie. Jeśli myślała, że wedrze się do siedziby wroga bez zadraśnięcia, to właśnie pędziły ku niej dowody, że stanie się zupełnie inaczej.
            W ostatniej chwili wzniosła tarczę, która zadrżała wraz z uderzeniem pierwszego wodnego pocisku. Siła techniki zmusiła ją do cofnięcia się kilka kroków. Poślizgnęła się na mokrych kafelkach.
            Tarcza znikła. Zachłysnęła się strachem.
            Pocisk zmiótł ją z ziemi, wyrzucając w powietrze. Zatrzymała się na jednej z zielonych ścian. Woda wdarła się do jej płuc, nie mogła oddychać, skóra na całym ciele piekła ją niemiłosiernie. Powieki odmówiły posłuszeństwa, nie potrafiła otworzyć oczu, miała wrażenie, że wciąż znajduje się pod wodą, mimo że czuła na plecach skórę zdartą od uderzenia o ścianę.
            Otworzyła oczy kosztem chwiejnych kroków. Zsunęła się po ścianie, widząc niewyraźną, zbliżającą się do niej postać najemnika.
            Miała szczęście, że w wodnym pocisku nie było broni. Miała nieszczęście, bo ten mężczyzna był mistrzem Suitona. Panicznie bała się wody.
            Nie wiedziała, gdzie znajdowała się kabura z jej bronią, gatana wypadła jej z ręki przy pierwszym pocisku, a tarcza z wyładowań elektrycznych pochłonęła większą część chakry.
            Itachi zawsze powtarzał jej, że nie jest dalekodystansowcem. Uświadamiał jej, że miała niewielkie pokłady chakry. Starał się pokazać, że dysponowała nieprzeciętną szybkością i gibkością, z której powinna korzystać walcząc z bliskiego dystansu. Dawał jej również do zrozumienia, że powinna częściej wykorzystywać swój intelekt. Dobrze kombinowała, grała, odwracała uwagę.
            Uśmiechnęła się szeroko, mimo zmęczenia i bólu wypełniającego każdą część jej ciała. Najemnik zatrzymał się w pół kroku, patrząc na nią jak na pozbawioną rozumu.
            Na ten widok próbowała się zaśmiać, ale z jej ust wydobył się tylko charkot. Podejrzewała, że to jedynie wzmogło zaplanowany przez nią efekt.
            - Ups – syknęła, podnosząc z wysiłkiem dłoń i wskazując na coś ponad ramieniem najemnika.
            Smukły mężczyzna, o orlim nosie, odwrócił się, patrząc w kierunku przez nią wskazanym.
            Cóż, w końcu był tylko człowiekiem. Ludzie z natury byli ciekawscy, a ona doskonale o tym wiedziała. Najlepiej.
            Tuż za najemnikiem stał Shiro, z jedną ręką ułożoną w pieczęci zbierającej chakrę, a drugą rozwartą, wyciągniętą ku najemnikowi. We wnętrzu jego dłoni zamrugało duże oko, o tęczówce w kolorze czekolady.
            Najemnik zdołał się jedynie skrzywić z obrzydzeniem, bo później wpadł w genjutsu Shiro.
            Nie lubiła być przynętą, nie nadawała się do tego, jednak jeszcze bardziej od niej na przynętę nie nadawał się Shiro, który potrzebował dużo skupienia i czasu, by stworzyć iluzję. Każde jego genjutsu było inne. Każe polegało na dokonywaniu przez ofiarę decyzji. Większość iluzji była śmiertelna.
            Wspierając się o ścianę i kraty najbliższej celi, wstała powoli, sapiąc i jęcząc. Spojrzała na bezwładne ciała dwóch najemników leżących na ziemi, później przeniosła wzrok na spiętą i skupioną twarz Shiro, który wciąż tworzył coraz to nowe ścieżki genjutsu, uniemożliwiając najemnikowi wydostanie się przez długi czas. A może nigdy.
            Nie miała czasu, by czekać, aż skończy. Ruszyła więc chwiejnym krokiem, przelotnym dotknięciem ramienia Shiro dając mu znać, że idzie dalej. Sama.


            Dwa pomieszczenia pustych celi dalej dotarła do zamkniętych drzwi. Kłódka była raczej formalnością, wykonana z przeciętnego stopu metali, zamykała szerokie na dwa metry drzwi. Framugi wykonane były z metalu, a reszta z drewna.
            Dotknęła kłódki drżącymi dłońmi, przygryzając dolną wargę. Nie podobało jej się to, powinna zaczekać na Shiro i członków ANBU. Była na miejscu, czuła zapach stęchlizny i strachu dochodzący zza drzwi. Powinna zaczekać.
            Przylgnęła do drzwi, wytężając słuch. Prócz skrzypienia podziemi i odległych wybuchów toczących się wciąż walk, usłyszała cichy płacz.
            Nie był histeryczny, raczej spokojny, przypominał skomlenie psa.
            Później się już nie wahała. Resztkę chakry, którą posiadała, przekierowała do stóp. W drzwi uderzyła z pół obrotu, wkładając w to tyle siły, ile posiadała. Przy pierwszym uderzeniu drzwi zatrzeszczały w zawiasach, w miejscu, w które trafiła, pojawił się odcisk jej stopy.
            Zmarszczyła brwi. Za drugim razem drzwi wyskoczyły z zawiasów i opadły z hukiem na ziemię. W powietrze wzbił się pył i drzazgi. Zasłoniła oczy ręką, nie ruszając się z miejsca.
            Kiedy echo huku ustało, a pył opadł, do jej uszu dotarła nienaturalna, ciężka cisza.
            Pospiesznie przekroczyła próg, wydawało jej się, że uderzenia jej serca wypełniły tą przerażającą ciszę, warga zadrgała jej ze strachu i podniecenia.
            Później zobaczyła cele. Po lewej i prawej stronie, około stu, na planie kwadratu, po dwa-trzy metry na jedną.
            W każdej celi tłoczyły się drobne sylwetki, czasem przyciśnięte do krat, czasem leżące pomiędzy nogami pozostałych. Wszystkie sylwetki odziane były w sterylnie białe ubrania. Wszyscy patrzyli na nią pustym wzrokiem, próbując odsunąć się od niej jak najdalej. Spojrzenie większości było rozbiegane i przerażone. Twarze wychudłe, zapadnięte, nie potrafiła rozróżnić rysów.
            Zamarła, czując, jak coś ciężkiego opada w jej brzuchu, nie pozwalając się ruszyć czy choćby zareagować.
            Była mała, drobna i poobijana, cel było mnóstwo, jeszcze więcej… tych ludzi.
            Ludzi?
            - Ja… - zaczęła ochrypłym od biegu i zmęczenia głosem, który rozniósł się po wysokim pomieszczeniu. Wszystkie spojrzenia utkwione w niej sprawiły, że zupełnie zapomniała, po co tutaj przybyła. – Ja przybyłam, by was uratować.
            Brak reakcji. Niewyraźne spojrzenia, cichy pomruk dochodzący z ich zaciśniętych warg, blade i wychudłe twarze.
            Czy to mieszkańcy Oto?
            Cofnęła się, gdy uderzył w nią smród stęchlizny, strachu i chemikaliów. Poczuła żółć w ustach i konwulsje.
            - Panienko Amaterasu! – Zachrypnięty głos dochodzący z jednej z pierwszych cel po jej lewej stronie. Głos zmęczony, jednak wypełniony życiem. Życiem.
            Zerwała się z nadzieją, podbiegając do celi. Ci ludzie dalej patrzyli na nią wzrokiem bez zrozumienia, jednak spośród mężczyzn wyłoniła się chorobliwie chuda postać, o krótkich, zniszczonych włosach i wielkich, ciemnych oczach. Otoczone były długimi rzęsami.
            - Kimiko! – krzyknęła, rozpoznając sarnie oczy swojej byłej służki. Podbiegła do kraty, chwytając w swoje dłonie jej, wychudzone i przeraźliwie zimne. – Co się tu stało? Co wam zrobili? Kto to zrobił!?
            Oczy dziewczyny niespodziewanie wypełniły się łzami. Nie były tak żywe i psotne jak niegdyś, wydawało jej się, że zbladły. Dziewczyna niewiele starsza od niej upadła na kafelki, wciąż ściskając jej ręce, jakby bała się, że wyparuje.
            - Tak dobrze cię widzieć, panienko, myślałam, że już nigdy tutaj nie wrócisz. – Nie odpowiedziała na jej pytanie, błędnym spojrzeniem ogarniała jej twarz, mówiła cicho i niewyraźnie.
            - Kimiko… – zaczęła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć – przyszłam po was. Uciekniemy stąd w lepsze miejsce. – Pozwoliła sobie na słaby, wymuszony uśmiech, jednak Kimiko nie zauważyła jego sztuczności, jej oczy pochwyciły nadzieję, zalśniły echem dawnego blasku. – Ale najpierw powiedz mi, gdzie jest Tokidoki. Muszę go znaleźć. Gdzie on jest?
            Dziewczyna zamarła, puściła jej dłonie, przerażone spojrzenie utkwiła w ziemi.
            - Kimiko, spójrz na mnie. Gdzie jest Tokidoki? – Wyprostowała się, patrząc na podwładną spod zmrużonych powiek.
            Nie doczekała się odpowiedzi. Wyciągnęła kunai’a. Więźniowie jak jeden mąż syknęli i odsunęli się od krat, przerażenie było wręcz namacalne, nawet Kimiko na klęczkach oddaliła się od niej, chowając wśród nóg mężczyzn ją otaczających.
            Uderzyła w kratę. Posypały się iskry, jednak metal nie drgnął. Zmarszczyła brwi.
            Chakra w jej ciele powoli się regenerowała, jednak cel było ponad sto, a ona jedna. Tokidoki czekał na nią gdzieś pośród tych zmizerniałych ludzi, czuła to. Nawet jeśli będzie musiała własnymi dłońmi wyłamywać kraty, nie będzie się już więcej zastanawiała.
            Jej Toki. Jeden z tych, którzy patrzyli na nią z uczuciem.
            Przekazała chakrę do kunai’a, który rozbłysł i wypełnił się wyładowaniami elektrycznymi. Pomieszczenie wypełniło szemranie przerażonych głosów więźniów, Kimiko zamknęła oczy, jakby czekała na śmierć.
            Uderzyła pionowo w kraty, na początku jej ręka odskoczyła, jednak kiedy przekazała do broni większą ilość chakry, metal ustąpił. Cięła płynnie, nie przerywając przekazywać energii.
            Później sapnęła, schowała kunai’a do kabury i cofnęła się. Prostokątny fragment krat runął na ziemię.
            - Uciekajcie stąd! – warknęła, gdy więźniowie spojrzeli na nią z jeszcze większym przestrachem, bo nie weszła od celi i nie powybijała ich w pień.
            - Powiedziałam. Że. Macie. Uciekać. – Chwyciła drobnego chłopca, który stał najbliżej niej, wciśnięty pomiędzy ramiona dwóch mężczyzn. Chłopak jęknął, gdy siłą wytargała go za celę, gwałtownie potrząsając.
            Miał spojrzenie spłoszonej zwierzyny. Niebieskie oczy łypnęły na nią z niezrozumieniem. Puściła go gwałtownie, wykrzywiając usta w obrzydzeniu.
            Odwróciła się, ignorując spojrzenia tych wszystkich ludzi. Ludzi, którzy niegdyś byli jej podwładnymi, teraz jednak z opóźnieniem docierały do nich fakty. Jej ramiona zadrżały z desperacji.
            To nie tak miało wyglądać.
            - Muszę znaleźć mojego brata – wychrypiała, z trudem otwierając spierzchnięte od wysiłku wargi. Trzymała kunai’a tak mocno, że zbielały jej knykcie.
            Uderzyła w kolejną kratę, znów z chakrą, znów między palcami przemknęły jej wyładowania elektryczne.
            W szumie wywołanym zgrzytaniem i szeleszczeniem łamanego metalu, jej pełnych wysiłku westchnień i Raitona, usłyszała uderzenia stóp o kafelki. Najpierw powolne, jakby badawcze, później coraz szybsze i bardziej chaotyczne. Nie musiała się odwracać by wiedzieć, że Kimiko jako pierwsza opuściła celę. Za nią podążyli mężczyźni i kobiety, nawet zlękniony chłopak. Uciekali.
            Skupiła się na kolejnych płynnych ruchach, starała się nie tracić rytmu, uderzała i cofała się, cięła i wyginała. W całym tym chaosie jej oczy przemykały z każdego kolejnego więźnia na następnego –  początkowo szukała rozczochranych, brązowych włosów, kiedy jednak zauważyła, że niektórzy więźniowie zostali ogoleni, szukała żywych, bordowych oczu.
            Szukała drobnej sylwetki o żywych oczach drgających pod długimi rzęsami. Wiedziała, że Tokidoki pozostałby taki, jak w jej wspomnieniach. Tokidoki umarłby, gdyby ktoś złamałby w nim naiwność i miłość do świata.
            Musiał więc pozostać taki, jak w jej wspomnieniach.
            Kolejni więzniowe nie opierali się, wypływali z cel bez jej poganiania, potykali się i przewracali, biegnąc ku wyjściu. Ona starała się obserwować każdego z kolejna.
            - Tokidoki, gdzie jest Tokidoki?! – wołała, zaczepiając mężczyzn o mniej zamglonym spojrzeniu i pewniejszych ruchach. Odpychali ją, ignorowali. Jedna kobieta spojrzała na nią ze smutkiem, a w kącikach jej oczu zgromadziły się łzy. Kurczowo trzymała kikut, który wystawał z rękawa zamiast lewej ręki.
            Amaterasu warczała, przepychała się i cięła dalej, a jej umysł przestał odbierać zapach śmierci i rozkładu podziemnych celi, przestał rejestrować krzyki i zbliżające się wybuchy świadczące o walce. Była ona i rosnąca panika, pulsująca gdzieś głęboko w jej podbrzuchu, rozprzestrzeniająca się na klatkę piersiową, usta, ręce i dłonie. Drżała, jej dłonie drżały, chakra też drżała, strzelając wyładowaniami.
            W tym zamkniętym pomieszczeniu, gdzie znajdowała się jedynie ona, cisza i niecierpliwość, nagle znalazł się też Itachi. Jego spokój i uniesione, proste brwi. Jego cisza.
            Amaterasu parsknęła śmiechem. Musi opowiedzieć o nim Tokidoki’emu. Jej brat z pewnością go polubi.
            - Amaterasu!
            Z opóźnieniem dotarł do niej naglący krzyk. Nie odwróciła się, nie miała czasu, zostało jej jeszcze kilkadziesiąt celi. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Shiro próbował zająć ją w takim momencie.
            - Amaterasu, musimy stąd uciekać! – Coraz głośniejsze wołanie usilnie ignorowała, jednak cisza spojrzenia Itachi’ego i pełne życia oczy Toki’ego powoli jej umykały, ręka zaczynała drętwieć od wysiłku, a po kunai’u spływała jej własna krew. Skóra na dłoniach przetarła się. 
            Shiro dopadł ją, mocno wbił się rękoma w jej ramiona i obrócił ją ku sobie. Spod białej jak śnieg grzywki spojrzały na nią zmęczone oczy. Po czole spływały mu krople potu, a z ust ciekła cienka struga krwi.
            - Nie ma już czasu, do cholery! Moja iluzja nie wytrzyma tak długo, zresztą reszta oddziału też nie będzie utrzymywać najemników w nieskonczoność. – Spojrzał na nią ostro, wykrzywiając usta w brzydkim grymasie, gdy omiotła go beznamiętnym spojrzeniem.
            Strąciła jego dłoń i próbowała się odwrócić.
            - Nie wygłupiaj się. Uratowałaś tyle, ile mogłaś. Jesteś bardzo dzielna, Amaterasu – rzekł już łagodniej, wciąż trzymając ją jednak mocno za nadgarstek. – To już wszystko, możemy iść.
            Lubiła dłonie Shiro, były duże i szorstkie. Świadczyły o jego życiu, zniszczone przez pracę i walkę. W tym momencie jednak ich ciepło przyprawiało ją o konwulsje.
            - Nic nie rozumiesz, muszę uwolnić Toki’ego. – Podniosła wzrok na pozostałe cele, do krat których przyklejone były zlewające się w jedno twarze – w obraz pustej, bezmyślnej nadziei.
            Później podziemnymi więzieniami wstrząsnął wybuch dochodzący z wyższych kondygnacji Pałacu, usłyszeli krzyki i odgłosy zbliżającej się walki. Shiro przeniósł na nią twarde i zdecydowane spojrzenie.
            Wiedziała, co chce zrobić. I była na to przygotowana.
            Wyrwała się z jego uścisku, zamahując ręką. Shiro odskoczył, parując uderzenie kunai’a. Podniósł na nią zdziwione spojrzenie, jednak ona biegła już dalej, do kolejnej celi, rzucając się na jej kraty z rozpaczą.
            - Tokidoki! – ryknęła, gdy krata nie ustąpiła pod jej atakiem.
            - Tokidoki… - powtórzyła, gdy Shiro zamknął ją w żelaznym uścisku rąk, pospiesznie opuszczając podziemne cele. Wyrywała się, miotała i gryzła, jednak zielone kafelki powoli zmieniały się w ciemną masę, a za zakrętem cele całkiem zniknęły sprzed jej oczu.
            Spojrzenie Toki’ego również.
            Wtedy ryknęła urywanym szlochem i wściekłym okrzykiem, próbując zgromadzić chakrę w dłoniach.
            - Ty skurwysynu, tam jest mój brat! Rozkazuję ci zawrócić!
            - Tokidoki nie żyje, Amaterasu. Wiesz o tym. Zginął w czasie zamachu. Nie możemy tracić więcej czasu, cały ten pawilon wypełniony jest pułapkami, a moje iluzje już się skończyły. Wydostanę cię na powierzchnię – odpowiedział spokojnie, pokonując kolejne schody. Trzymał ją mocno, a spojrzenie uktwił w niebezpiecznych cieniach majaczących na granicach ich pola widzenia.
            Prawdziwy ochroniarz.
            Dla niej człowiek, którego właśnie znienawidziła.
            Splunęła na jego śniadą twarz. Była już spokojna.
            On zmarszczył jedynie brwi, nie obdarzając jej nawet spojrzeniem. Przyspieszył, czując wibracje papierowych ścian, które ich otaczały. Krzyki i odgłosy zbliżających się najemników były coraz wyraźniejsze.
            - Jesteś Daimyo i musisz żyć dla tych ludzi, których uwolniliśmy. – Zabrzmiało to jak usprawiedliwienie, wypowiedziane na wpół ochrypłym, a na wpół łamiącym się głosem. – Nie mogę pozwolić ci umrzeć.
            - Ale zabiłeś mojego brata.
            - On umarł już tego dnia, kiedy uciekłaś z Wioski do Konohy.
            Te słowa zawisły w powietrzu, które nagle wydało się wyjątkowo ciężkie i zatrute. Próbowała złapać oddech, jednak jej gardło zacisnęło się, do oczy napłynęły łzy. W ciele wybuchła złość.
            Tym razem jej nie przytrzymywał. Wypuścił ją w objęć, chwiejnie stanęła na własnych nogach. Byli już niedaleko od wyjścia, teraz odgłos metalu uderzającego o metal, jęków i okrzyków bojowych właściwie zagłuszał wszystko inne.
            Ze spokojem spojrzała w twarz Shiro. Głośno zaczerpnęła powietrza, przekrzywiając głowę.
            Doskonale znała jego twarz, której teraz tak nienawidziła. Wiecznie rozczochranych włosów, w których często zanurzał dłonie, łagodnego, smutnego uśmiechu, spokojnych oczu i iskierek rozbawienia czających się w ich kącikach.
            Był różny od wątłego i delikatnego Tokidoki’ego. Był żywy.
            - Ja wrac-….
            Później zdarzyło się kilka rzeczy naraz. Z zewnątrz dobiegł ich przeciągły, ogłuszający krzyk. Krzyk osoby, która właśnie traciła życie. Z ciemności pawilonu prowadzącego do podziemi wyłonił się jeden z najemników, z którymi walczyła. Jedyny najemnik, który pokonał iluzję Shiro.
            Ten najemnik uśmiechnął się obłąkanie i wykonał pieczęć gromadzącą chakrę.
            Shiro popchnął ją z całej siły na sekundę przed wybuchem ładunków. Było to uderzenie tak silne, że pozbawiło ją  na chwilę przytomności, ocknęła się w momencie, w którym odleciała na kilkadziesiąt metrów, uderzając o drzewo.
            O drzewo. Na zewnątrz pawilonu. Tam, gdzie dotąd walczył oddział Shisui’ego.
            Pałac, w którym znajdował się pawilon i Shiro, wybuchnął.
            Ogłuszający huk, ogromne pokłady energii i cisza. Kiedy otworzyła oczy, które zmrużyły się od światła towarzyszącemu eksplozji, zobaczyła gruzy tego, co dotychczas nazywała Pałacem Wioski Dzwięku.
            Wschodni pawilon zapadł się pod ziemię, fundamenty utrzymujące podziemne cele nie wytrzymały wybuchu. To, co pozostało na powierzchni, pożerane było przez ogień. Wszystko płonęło, łącznie z pobliskimi drzewami.
            Płonęły też łzy na jej twarzy, kiedy zdała sobie sprawę, że po Shiro nie zostało ani śladu.
            Podniosła się z klęczek, wciąż nie mogąc złapać oddechu po uderzeniu Shiro. Nogi i kręgosłup odmówiły jej posłuszeństwa, dusząc się dymem próbowała się doczołgać jak najbliżej wejścia do podziemi. Nic nie słyszała, eksplozja uszkodziła jej uszy.
            Nie widziała też za wiele, widziała jedynie czerwień płomieni i czerń spopielonych ścian. Im bliżej wejścia się znajdowała, tym bardziej zarysowywała się przed nią również czerń sylwetek, przypominających ludzi.
            Później zaczęła czuć. Zachłysnęła się powietrzem, czując smród spalonego ciała.
            Czerń spopielonych ciał. Ciał ludzi, którzy nie zdążyli umknąć z więzień. Ciał najemników. Ciała Shiro, który spłonął żywcem, uprzednio ratując jej życie.
            Jej Shiro. Jeden z tych, który potrafił uśmiechać się do niej.
            Zwymiotowała na własne włosy i ręce, krztusząc się zapachem i świadomością, że to ona go zabiła. Jej upór. Jej zaślepienie.
            - Wracaj… - wychrypiała, gdy zaczęły wracać do niej zmysły. Obraz wyostrzył się, widziała dokładnie stosy ciał, niektóre wciąż tlące się ogniem. Dźwięk powrócił, za nią ktoś coś krzyczał, ktoś biegł, a ktoś jęczał.
            Amaterasu nie czuła nic prócz rżącej żółci w ustach i chłodu łez spływających po zabrudzonych policzkach. Nie czuła dłoni, które oplotły ją w talii, próbując odciągnąć od pożaru, nie czuła też bólu obrażeń. Przestała czuć ból. Sumienie umilknęło też wtedy, kiedy podniosła głowię i zobaczyła, że osobą, która odciągała ją od stosu ciał, był Ryu.
          Jego niezdrowo wręcz bladą twarz pokrywały łzy. Był spokojny.
          Później pozostało otępienie. Cisza ich spojrzeń. I cudowna nieświadomość, która spadła na nią wraz z utratą przytomności.

          Odautorsko: To połowa z tego rozdziału, który napisałam w głowie. Nie potrafię więcej przelać na epizod. Zdołałam Wam tylko pokazać, jak zezwierzęcić może się człowiek. To prawdopodobnie nasze pożegnanie.